Naiwność zerowa
Po raz kolejny pękłam. A może to moja cholerna, a zarazem pusta podświadomość pękła? Nigdy nie można było mojej osoby określić duszą towarzystwa, mnie można określić pięknym mianem nieudacznika. Nie mam już sił by walczyć sama ze sobą. Ja nawet nie chce szczęśliwego życia, bo to nie o to chodzi, Ja po prostu chce przestać się męczyć. Całe moje życie od samego początku było niepowodzeniem. Każdy krok skazany był na upadek. Każde słowo to pieprzona groteska. Mój byt jest sam w sobie smętny jak przysłowiowe flaki z olejem. Kiedyś w wieku niby dojrzewania przeżyłam okres zwany lizdopustwem otoczenia. Ten stan trwał przez jakieś 2 miesiące i niezbyt miło wspominam, bo jak można chcieć wspominać okres czasu w którym robiło się za największego debila w szkole? Ta 60 dniowa wegetacja zaczęła się od rozmyślań. Chciałam przestać żyć na uboczu. Chciałam choć raz poczuć się tą najważniejszą. Tą rozchwytywaną. Tą gwiazdą idealną bez skazy. A ta cholerna obłuda tego całego otoczenia w lada chwili może zniszczyć życie każdego człowieka, nawet tego najsilniejszego psychicznie. Bo nawet najsilniejsza psychika nie wytrzyma drwiącego głosu otocznia. I kiedy zdajesz sobie sprawę ze swojego faktycznego statusu społecznego, znów stajesz w punkcie wyjścia lub tak zwanej czarnej murzyńskiej dupie. Znów stajesz się nikim. Zbędnym elementem trudnej układanki, który zazwyczaj się gubi bądź wyrzuca do brudnego śmierdzącego kosza na śmieci. Tak właściwie zastanawiam się kim ja teraz jestem? Czy jakbym odeszła ktoś by za mną płakał? Gdy zadałam to pytanie mojemu przyjacielowi ten odpowiedział ‘Łuki ja bym płakał, a na Twoim pogrzebie do trumny włożyłbym Ci plakat Nowakowskiego, byś miała go przy sobie w niebie i w końcu moglibyście być razem’. Jeden przyjaciel który został mimo wszystko. Który sam naraził się na odtrącenie towarzystwa, ale nigdy nie zwątpił w naszą przyjaźń zawsze kroczył ze mną trzymając mocno moją wątłą i bladą dłoń. Właściwie nie wiem, dlaczego nasze drogi rozeszły się w taki sposób, przecież na wszystko powinien być jakiś plan. On zawsze był bardziej otwarty, bardziej zwariowany, bardziej lubiany i jego marzenia spełniały się jedynie w jednym miejscu w Warszawie, ja swoją ostoję znalazłam w małej mieścinie województwie łódzkim zwaną Bełchatowem. Nawet nie wiem jakie perspektywy mną kierowały, gdy wybierałam tą część naszej pięknej krainy. Żyje z dnia na dzień powoli patrząc na upływające minuty w samotności w wynajętej kawalerce.
Jak co wieczór siedzę na zimnym parapecie owinięta w puchowy beżowy koc trzymając w ręku kubek ze swoją ulubioną malinową herbatą, która przysparza o dreszcze ciała, ale i duszy i spoglądam na ten senny i samotny Bełchatów. Bełchatów z moich snów.
Po raz kolejny pękłam. A może to moja cholerna, a zarazem pusta podświadomość pękła? Nigdy nie można było mojej osoby określić duszą towarzystwa, mnie można określić pięknym mianem nieudacznika. Nie mam już sił by walczyć sama ze sobą. Ja nawet nie chce szczęśliwego życia, bo to nie o to chodzi, Ja po prostu chce przestać się męczyć. Całe moje życie od samego początku było niepowodzeniem. Każdy krok skazany był na upadek. Każde słowo to pieprzona groteska. Mój byt jest sam w sobie smętny jak przysłowiowe flaki z olejem. Kiedyś w wieku niby dojrzewania przeżyłam okres zwany lizdopustwem otoczenia. Ten stan trwał przez jakieś 2 miesiące i niezbyt miło wspominam, bo jak można chcieć wspominać okres czasu w którym robiło się za największego debila w szkole? Ta 60 dniowa wegetacja zaczęła się od rozmyślań. Chciałam przestać żyć na uboczu. Chciałam choć raz poczuć się tą najważniejszą. Tą rozchwytywaną. Tą gwiazdą idealną bez skazy. A ta cholerna obłuda tego całego otoczenia w lada chwili może zniszczyć życie każdego człowieka, nawet tego najsilniejszego psychicznie. Bo nawet najsilniejsza psychika nie wytrzyma drwiącego głosu otocznia. I kiedy zdajesz sobie sprawę ze swojego faktycznego statusu społecznego, znów stajesz w punkcie wyjścia lub tak zwanej czarnej murzyńskiej dupie. Znów stajesz się nikim. Zbędnym elementem trudnej układanki, który zazwyczaj się gubi bądź wyrzuca do brudnego śmierdzącego kosza na śmieci. Tak właściwie zastanawiam się kim ja teraz jestem? Czy jakbym odeszła ktoś by za mną płakał? Gdy zadałam to pytanie mojemu przyjacielowi ten odpowiedział ‘Łuki ja bym płakał, a na Twoim pogrzebie do trumny włożyłbym Ci plakat Nowakowskiego, byś miała go przy sobie w niebie i w końcu moglibyście być razem’. Jeden przyjaciel który został mimo wszystko. Który sam naraził się na odtrącenie towarzystwa, ale nigdy nie zwątpił w naszą przyjaźń zawsze kroczył ze mną trzymając mocno moją wątłą i bladą dłoń. Właściwie nie wiem, dlaczego nasze drogi rozeszły się w taki sposób, przecież na wszystko powinien być jakiś plan. On zawsze był bardziej otwarty, bardziej zwariowany, bardziej lubiany i jego marzenia spełniały się jedynie w jednym miejscu w Warszawie, ja swoją ostoję znalazłam w małej mieścinie województwie łódzkim zwaną Bełchatowem. Nawet nie wiem jakie perspektywy mną kierowały, gdy wybierałam tą część naszej pięknej krainy. Żyje z dnia na dzień powoli patrząc na upływające minuty w samotności w wynajętej kawalerce.
Jak co wieczór siedzę na zimnym parapecie owinięta w puchowy beżowy koc trzymając w ręku kubek ze swoją ulubioną malinową herbatą, która przysparza o dreszcze ciała, ale i duszy i spoglądam na ten senny i samotny Bełchatów. Bełchatów z moich snów.
_____
Moje drogie i jak ?
Moje drogie i jak ?
Kurdę, Kurdę, Kurdę, mówiłam sobie, że nie będę pisać nic nowego, a jednak złamałam się a najgorsze jest to, ze zastanawiam się nad jeszcze jednym blogiem, o Cichym albo o Igle. Jestem taka głupia. Dodatkowo miałam publikować tu później, ale też się nie udało.
KOMENTUJCIE, PROSZĘ
Pozdrawiam
Uśmiech Dziczka lekiem na całe zło. Ja hoteeczka.