wtorek, 26 listopada 2013

Epilog.


Heroiczność ósma- ostatnia.

Nicość czym ona jest? Czy to pustka? Zdecydowanie. Jaka jest ta pustka? Pustka w małym pokoju, gdy wyrzucimy na śmietnik stary, zniszczony mebel?  Czy też może pustka która rozrywa naszą duszę, nasze ciało właśnie obracając je w nicość? Jest to cholerny ból, bo oznacza odejście osoby którą kochamy nad życie. Która jest dla nas wszystkim. A może samo życie jest nicością? Ludzki byt jest zabawą tego u góry który pisze nasze biegi historii i oglądając to ma niezły ubaw z naszych potyczek.

Leże kolejny już dzień, a ciemność przeszywa moje ciało. Nie wiem, gdzie jestem. Słyszę momentami głośne pikanie i Jego krzyk. Znów nicość. Nagle znów słyszę tego, który uczynił mnie najszczęśliwszą na świecie już nie samotną kobietą.

-Błagam Cię, obudź się. Kochanie, ja nie umiem żyć bez Ciebie. Nie poradzę sobie. Kocham Cię. Obudź się proszę. Śpisz już tyle, ale  ja wiem, że mnie słyszysz. Bądź przy mnie. Każdy dzień, co ja pierdole, każda sekunda bez Ciebie jest zmarnowanym czasem. Pamiętasz jak się poznaliśmy, jak po raz pierwszy się do mnie przytuliłaś, jak obiecałem Ci, że nie będziesz samotna więc nie czyń ze mnie samotnego człowieka. Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek, pierwszą randkę, pierwszy raz? Ja to wszystko pamiętam jakby działo się to przed momentem.  Złość rozsadza moją głowę, bo gdybym wtedy był przy Tobie nic by się nie stało. Gdybym nie wypowiedział tych kilku słów Nie leżałabyś tu. Jak odejdziesz to wiedz, że ja odejdę z Tobą. Byłem cholernie głupi. Tak bardzo Cię przepraszam. Boże Łucja tak bardzo Cię kocham. Nie wytrzymam kolejnego wieczoru bez Ciebie. Nie dopuszczam do siebie myśli, że mógłbym budzić się bez Ciebie, mógłbym już nie słyszeć Twojego głosu lub śmiechu, że mógłbym nie widzieć jak marszczysz czoło gdy się denerwujesz, że mógłbym nie widzieć jak stoisz koło kwadratu rezerwowego w mojej koszulce zacięcie dopingując moją grę. Więc błagam Cię, błagam Cię Łucja obudź się. – gdy słyszałam te słowa chciałam jak najprędzej podnieść ociężałe powieki ku górze lecz nie mogłam. Czułam jakby sklejone najtrwalszym klejem, a jakikolwiek ruch przysparzał mnie o ból. Jednak musiałam się obudzić mimo bólu, musiałam się obudzić.

-Wojtek- powiedziałam cicho, a gardło piekielnie mnie bolało. On wstał ożywiony, podniósł głowę, która uprzednio leżała na mojej dłoni. Otarł łzy.

-Boże Łucja, tak bardzo Cię kocham. Boże-powiedział i wybiegł z sali, jak się okazało szpitalnej, by po chwili wrócić z tabunem lekarzy, który oglądali mnie, jak jakiś naukowy ewenement. Miało być w porządku, pozornie.

Kolejne dni w całości praktycznie przespałam. Przyjmujący praktycznie całymi dniami i nocami siedział przy moim łóżku, i nawet gdy pogrążona byłam hasaniem w innej galaktyce z Morfeuszem opowiadał mi o swoim życiu, w którym przez pobyt w szpitalu nie byłam chwilowo obecna. Moje, a dokładnie nasze szczęście okazało się pozorne. Bardzo pozorne. Okazałam się naiwna. Heroicznie naiwna, bo wierzyłam w swoje szczęście. Nie wiedziałam jaka pogoda była za oknem, jak miałam ten cholerny wypadek był środek lata. 

Chciałam już wyjść z tego obskurnego szpitala i pójść do domu, albo chodź to śmieszne chciałam sama o własnych siłach dojść do toalety. Odpięłam podłączone do mojego ciała kabelki i chciałam zsunąć nogi poza łóżko, które i tak dawało już się we znaki mojemu kręgosłupowi. Z małą pomocą rąk zrzuciłam patyki potocznie zwanymi nogami i chciałam wstać. Przesunęłam ciężar ciała i odpychając się rękoma od materaca zawisłam chwilowo w powietrzu by upaść w rezultacie całym impetem ciała na zimną oraz brudną podłogę robiąc tyle huku niczym jakby bomba uderzyła w wysypisko śmieci. Nagle w progu zjawił się Wojtek, który upuścił torbę treningową i podbiegł do mnie pośpiesznie.

-Malutka, co Ty robisz. Słoneczko?- zapytał podnosząc mnie. Oplotłam ręce na jego szyi, a twarz po której łzy zrobiły sobie rwący potok schowałam w zagłębieniu szyi drażniąc nos kołnierzykiem od klubowej bluzy. Trzymał mnie na rękach na środku pomieszczenia i czułam się jak wtedy kiedy pierwszy raz go przytuliłam. Czułam jakby czas stanął w miejscu. Jakbyśmy byli całkiem sami na tym świecie. Dookoła nas była nicość.

-Wojtek, ja nie czuje nóg. – powiedziałam po chwili by usłyszeć ciche ‘Tscii wszystko będzie dobrze’. Po raz kolejny zeszli się lekarze, którzy badali mnie. Z chwili na chwile robiło się to męczące. Przyjmujący stał oparty o parapet, a w oczach można było wyczytać wiele- zmartwienie, strach ale i miłość. Okazało się, że mój kręgosłup podczas wypadku naruszył się za mocno. Lekarze myśleli jednak, że wszystko jest dobrze, bo nie skarżyłam się na ból.  Wpadłam w depresje, wszystko mnie denerwowało całą swoją złość wyładowywałam na niczego winnym chłopaku, który i tak nadto znosił moje humorki z cierpliwością, lecz każda cierpliwość ma  swoje granice. Jego też miała.

-Łucja, do cholery uspokój się. Przestań się na mnie wyżywać o każdą najmniejszą rzecz. Rozumiem, że nie możesz się pogodzić z pewnymi rzeczami. Dla mnie też to nie jest łatwe. Jak sobie to wszystko przemyślisz, to daj znać. Kocham Cię, na razie – i tego dnia tyle go widziałam. Odwrócona bokiem w stronę okna myślałam nad sobą, a cholerne łzy znów płynęły ciurkiem na nieskazitelnie białą poduszkę. Odwróciłam się i dłonią chwyciłam telefon, by na klawiaturze wystukać zwykle ‘Przepraszam. Kocham’ i wysłać do niego. 
Nie upłynęło 30 minut, a już słyszałam jego głos, gdy witał się z pielęgniarkami.

-Nigdy więcej tak nie rób, malutka- powiedział i pocałował mnie zachłannie. Tak jakbyśmy nie widzieli się co najmniej 5 lat.

-Nie będę- powiedziałam- Tak bardo Cię kocham. Weź mnie do domu – zwróciłam się do chłopaka na co odpowiedział donośnym śmiechem

-Dobrze malutka- uśmiechnął się nikle i wstał

-Wojtek nie mów do mnie ‘malutka’!- krzyknęłam

-Dobrze malutka-  powiedział znikając już za rogiem. Tym razem ja skwitowałam to mięsistym śmiechem. Chłopak wrócił z wypisem i jeszcze tego samego dnia byłam w naszym mieszkaniu siedząc na fotelu opatulona szczelnie kocem. – Jesteś zmęczona? Zanieść Cię do sypialni? – zaproponował. A ja wtedy dostałam olśnienia.-Nie możemy być razem- stwierdziłam. Słowa wydobywające się z moich ust wypowiadane były tak szybko niczym pociski z broni maszynowej. Brunatna ciecz zwana kawą rozlała się na jasnych panelach, a w uszach dudnił mi głos tłuczonego szkła.

- O czym Ty wygadujesz?- zapytał, a ja tak bardzo nie chciałam go stracić. Nie chciałam znów być samotna. Znów zaczęłam płakać

-Wojtek jestem kaleką rozumiesz? Do końca życia chcesz mnie wszędzie nosić ? Opiekować się mną? Myć mnie i obtykać się ? Nie będę tak jak wszystkie inne dziewczyny Twoich kolegów. Nie będę chodzić do klubu, do teatru, do kina. Nigdzie nie pójdę, bo jestem pieprzonym inwalidą skazanym na czyjąś pomoc. Nie mogę żyć, nie zdołam patrzeć na to jak niszczysz sobie życie przeze mnie.-powiedziałam

-Łucja, czy Ty myślisz, że byłem z Tobą, bo umiałaś chodzić, a Teraz jestem z Tobą z litości. To najgorsza niedorzeczność jaką mogłaś wymyślić. Kocham Cię, bo jesteś najwspanialszą kobietą na jaką mogłem trafić w swoim życiu. Kocham Cię, za wszystko. Bez Ciebie to ja jestem kaleką. Będę Cię nosił wszędzie nawet jeśli musiałbym wnieść Cię na sam szczyt Mount Everestu, upadając po drodze milion razy, to wstałbym ten milion pierwszy raz i razem osiągnęlibyśmy niemożliwego. I osiągniemy, bo miłość zwycięża wszystko, nawet jeśli nie jest cukierkowa.


Przyszłość: Stoję sama o własnych siłach, asekurując się białą laską w czarne  paski. Na sobie ubraną mam białą piękną suknie i składam przysięgę, ‘póki śmierć nas nie rozłączy’.
Wojtek miał racje, osiągnęliśmy niemożliwego. Po 2 latach rehabilitacji stanęłam na nogach o własnych siłach. Jestem tego pewna, że to dzięki miłości i właśnie dziecięcej heroicznej naiwności osiągnęłam przepraszam, osiągnęliśmy wszystko, bo we wszystko wierzyliśmy jak dzieci, optymiści nieznający świata. Warto walczyć. Warto wierzyć. Warto kochać. Warto być.


____________

Chciałoby się rzec 'to już jest koniec, nie ma już nic, jesteśmy wolni, możemy iść' , to prawda jest to koniec tej historii, ale nie historii mojej i opowiadań.
Dziękuje WAM wszystkim, tym które komentowały, tym które tylko czytały, dziś proszę Was, zostawcie coś po sobie, choćby jedno zdanie, choćby jeden uśmiech, cokolwiek chcę wiedzieć ile Was było. 
Dziękuje, że wytrwałyście z tym bardzo słabym blogiem taki szmat czasu, jednak był on oczyszczeniem mojej duszy, emocji. Teraz całą uwagę poświęcam blogowi, na którego Was serdecznie zapraszam, z tego miejsca. NOWAKOWSKI.

Chcecie ze mną popisać. - Facebook.
Chcecie zadać mi pytanie - ASK.

No to jeszcze raz DZIĘKUJE. I ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA. 

Pozdrawiam Annie


czwartek, 14 listopada 2013

7

Heroiczność siódma 


Czy przypadek kształtuje naszą osobowość ? A może przypadek kreśli bieg naszego dalszego życia? Nadaje mu innego niekoniecznie dobrego sensu? Oddziałuje na nas samych.  Wiadome jest przecież, że  każdy wybór ma konsekwencje. Nie bez powodu poeci rzymscy z okresu antyku mówili, że fortuna kołem się toczy, więc racjonalny będzie fakt, że raz jesteśmy na samiuśkim pokrytym szlamem dnie, a raz wzbijamy się tak wysoko, że chwytamy w nasze ludzkie, małe ręce biały puch z chmur.
Jak odróżnić wtedy towarzyszące nam uczucie? Jak je nazwać? Na pewno, gdy jesteśmy na przysłowiowym dnie to przez nas samych przemija milion sprzecznych emocji czy nawet i myśli. Występują wtedy trzy fazy. Faza pierwsza- wyparcie. Nie chcemy dopuścić do siebie pewnych rzeczy, pewnych działań. Faza druga można nazwać fazą obwiniania się i braku akceptacji- nadal nie możemy się pogodzić z wszelakimi decyzjami. Nie możemy nic zrobić, od razu nasze morale spadają, niekiedy nawet i wpadamy w depresję. Nie możemy wyjść z dołka, a każdy dzień przysparza o kolejny ból. Faza trzecia, a zarazem ostatnia to śmiech- śmiejemy się z własnej głupoty i złych decyzji. Nadal nie robimy nic by pomóc sobie samym.
 A jakie są odczucia nam towarzyszące   w euforii szczęścia. Jest różnie od histerii po paniczny śmiech. Każdy z nas reaguje inaczej. Zawsze są pewne wyjątki od reguły.

Jak było ze mną? Jak zachowywałam się jeszcze kilka miesięcy temu podczas wspomnianego dołka, a jak zachowuje się teraz gdy otacza mnie wszechobecne szczęście i goszczące w moim sercu szczęściu.

- Wiesz Łucja, łudziłem się. Łudziłem się do samego końca, czyli do dziś- mówi, a w  moich oczach już zbierają się kłujce łzy.- Chciałem wierzyć, że wina leży po mojej stronie, ale ja tu chyba nie jestem niczego winien. Winna jesteś Ty, bo po prostu boisz się uczucia. Boisz się tej pieprzonej miłości i ranisz mnie tym tak cholernie, żę nie mogę żyć. Nie mogę normalnie funkcjonować- przerywa biorąc ogromny haust powietrza. Czuje jaką ulgę w jego wyrazie twarzy, ale co ze mną. Czy on pomyślał o mnie? Jak się teraz czuje? Nie ! Nie wie jak moja dusza płonie ogniem tak wielkim, że w moim drżącym ciele sieje spustoszenie. Nie słyszy krzyku, panicznego krzyku. Nie wie też tego, że cholernie go kocham, ale i równie mocno się boję.  Boje się odrzucenia,  bo przecież może mieć każdą – To nie tak Wojtek- mówię ostatkiem tchem, który i tak drży od nadmiernego płaczu.

- A jak Łucja? Jak? Może mi to jakoś sensownie wytłumaczysz? Jak nie to ja Ci to wszystko wytłumaczę. Latam za Tobą jak wariat, ale dla ciebie  jest mało, wiesz?! Nie wiem co mam zrobić, wyrwać sobie to jebane serce z klatki piersiowej i pokazać Ci zakrwawione ręce i narząd który bije i normalnie funkcjonuje  tylko przez Ciebie oraz Tylko dla Ciebie? Może mam wziąć żyletkę i podciąć sobie żyły, by krew wypłynęła, bo wolałbym umrzeć niż żyć obok Ciebie i patrzeć jak odchodzisz,   a potem żyjesz z innym. Przynajmniej umarł bym tak mocno Cię kochając – po raz kolejny wybucham płaczem. Nie wiem co mam zrobić ze sobą po usłyszeniu takich słów. Czuje tylko niepohamowaną i przeogromną chęć poczucia Samku jego ciepłych ust czy szczelnego uścisku.

W życiu każdego człowieka nadchodzi moment gdzie wszystko się wali tak szybko, że nie zdążymy zareagować. TO prawie jak w tyej bajce o świnkach i złym wilku.  Pamiętam ją doskonale, pamiętam to niedowierzanie namalowane na mojej twarzy, bo przecież jak to możliwe, że jeden podmuch powietrza z ust wilka rujnował domy i nadzieję? Jak? Ja sama dla siebie byłam i wilkiem oraz biedną świnką. Sama siebie rujnowałam. Wojtek ma stu procentową racje, bałam się tego wszystkiego. Po upojnej nocy którą spędziliśmy nie tak dawno, byłam tak szczęśliwa, że to szczęście mnie zgubiło. Chciałam więcej nie seksu, sama chyba nie wiem czego chciałam. Wyżywałam się na nim, raniło mnie to, że wybierał treningi a nie mnie. Nigdy nie powinnam stawiać go w takiej sytuacji. Sama przyczyniłam się do jego gwałtownego wybuchu. Bo ile może wytrzymać człowiek wciąż atakowany? Wciąż prowokowany? Człowiek któremu wciąż inna osoba wbija szpile w  serce?  Nie wiem co mam powiedzieć, co mam zrobić, żeby został. Jak mam zagwarantować mu  miłość która jest tak wielka i ogromna jak wszechocean.

Perspektywa zupełnie obcej osoby. Przechodnia.

Stałem czekając na autobus. Pogoda była wręcz idealna, ale mimo tego nie chciało mi się samotnie wracać do odległego domu. Słońce świeciło, była piękna wiosna, która temperaturą przypominała lato. Lato które zapowiada się fantastycznie. W oddali dostrzegam młodego chłopaka, wydaje mi się, że skądś go kojarzę. Jest nienaturalnie wysoki. Na jego twarzy maluje się zdenerwowanie i zawiedzenie, a w kącikach oczu dostrzec można łzy. Szybkim krokiem idzie w moim kierunku. Po chwili z jednej ze starych kamienic wybiega dziewczyna, która wyglądem przypomina anioła. Kruczoczarne, kręcone włosy opadają na blade i szczupłe ramiona na których zawieszona jest lekka sukienka do kolana w kwiaty. Biegnie w delikatnych butach. Również płacze. Do moich uszu dobiega jej krzyk

-Proszę Cię Wojtek porozmawiajmy. To nie tak jak myślisz. Wojtek-  Lecz chłopak się nie odwraca. Ona zaś zatrzymuje się w miejscu które okazało się jej przekleństwem.  Zatrzymuje się na wtedy pustej, czarnej, asfaltowej drodze. Nagle znikąd pojawia się rozpędzony do granic możliwości samochód osobowy. Jej twarz odwraca się w jego kierunku, by po chwili spotkać się z zimną maską terenowego auta.  Odbija się od dachu. Frunie. Sukienka rozwiana wiatrem. Włosy znajdujące się wszędzie i jej przeraźliwy krzyk, i ogromny huk. Chłopak odwraca się momentalnie słysząc to wszystko i biegnie w jej kierunku. Ja robie podobnie. Rzucam torbę gdzieś, gdzie nie wiem gdzie i biegnę, bo może akurat będę coś mógł zrobić niż tylko patrzeć jak tłum gapiów. Samochód zatrzymuje się z piskiem opon, a z jego wnętrza wychodzi przerażony mężczyzna

- Co z nią? Boże, co z nią ? Ja jej nie widziałam wyrosła znikąd ? Żyje? Ludzie, sprawdźcie czy oddycha! Niech ktoś zadzwoni na pogotowie- słysząc te słowa wyjmuje telefon z kieszeni łącząc się ze standardowym 112.  Nadal nie spuszczam jej z oczu. Krew wypływa jej z ucha i nosa. Przecięty również ma łuk brwiowy i pozdzierane kolana. Obok niej klęczy chłopak, chłopak którego rozpoznaje bowiem jest to nowy nabytek tutejszego klubu siatkarskiego. Siatkarz trzyma ją za ręke, którą non stop całuje. A ona na moment otwiera oczy, uśmiecha się nikle mówi ciche ‘ Kocham Cię Wojtek’ i jej głowa opada bezwładnie na drugą stronę. Zamyka oczy, a On zaczyna płakać, bojąc się, że ją straci. W oddali zaś słychać rycie kogutów dochodzących z karetki.

______
To chyba jedyny rozdział, no i jeszcze epilog, który wywarł na mojej osobie zalążki jakiś głębszych emocji,  wywołał u mnie początki łez, i nie wiem właśnie czy to cholerne przywiązanie do tej dwójki u góry, czy co. Nie wiem. Jeszcze 2 tygodnie EPILOG. Skróciłam trochę tą historię, ale przedłużyłam za to epilog.

Nie mogę doczekać się publikacji Cichego i jego dwóch rzeszowskich kumpli

Boli mnie gdzieś tam w głębi przegrana Sovii z Pszczółkami, mam jednak nadzieję, że ze Politechniką wygrają gładko 3:0

Nie przedłużam. Zapraszam do komentowania.

Jeśli masz do mnie jakiekolwiek pytanie zapraszam na .ASK

Zapraszam również na inne blogi

Kosok/Nowakowski/ Ignaczak/ Kubiak

Pozdrawiam Anka

czwartek, 31 października 2013

6


Naiwność szósta.

Nieopisanie wielkie szczęście, zawsze w pewnym momencie ogarnia każdego człowieka. Nie ogarnęło szybciej niż myślałam. Dni spędzone z Wojtkiem, a raczej wcześniej policzone godziny mijały bardzo szybko. Nasze wspólne życie odbywało się między treningami, czy wyjazdami. Przyjmujący przyjeżdżał do mnie po treningu siedział chwile po czym wracał do siebie, by się wyspać i być najlepszy w klubie na swojej pozycji.  Oczywiście, nie mam mu tego za złe, bo tego za złe mieć nie mogę. Rozumiem wszystko, wiedziałam z jakim człowiekiem się wiąże i jakiego człowieka kocham.

Przeklęta impreza zbliżała się do mnie, a dokładniej do nas coraz większymi krokami, co nie do końca mnie cieszyło. Odkąd pamiętam nie byłam duszą towarzystwa, nie lubiłam hucznych imprez, nie bywałam gwiazdą wielkiego formatu. Zdecydowanie wolałam cichą i przytulną kawiarnie lub przytulny parapet, kubek ciepłego kakao i widok na drogę. Zgodziłam się, więc ze swoim chłopakiem iść muszę na tą imprezę. Nie wiem w co mam się ubrać, ale przed takim dylematem stawiana jest chyba każda kobieta, każdego dnia.

Dziś mam postawić się naprzeciw swojemu lękowi. Dziś poznam przyjaciół mojego Wojtka. Oczywiście mam przed sobą multum pytań, nie wiem jak zareagują na taką aspołeczną i przeciętną dziewczynę, nazwać mnie również nie można było pięknością, bo takową nie byłam. Tak jak mówię taka jak przeciętna milionowa obywatelka naszej pięknej i szerokiej Polski. Ubrana w krótką czerwoną sukienkę i wysokie czarne buty, wymalowana mocno jak nigdy dotąd kroczyłam schodami na dół, bo tam już w aucie czekał na mnie mój książę.

-Cześć malutka- mówi i muska mój różowy policzek, który momentalnie nabiera temperatury.

-Cześć- udaje obrażoną- mówiłam, że nie lubię jak tak do mnie mówisz

-Ale ja lubię, więc nie masz nic do gadania- momentalnie ripostuje. Odpala samochód i rusza z piskiem opon przed siebie, moją odpowiedzią jest mięsisty śmiech.  Wyłaniamy się zza zakrętu, a jego ręka ląduje na moim udzie, co chwile się zaciskając, aż do samego domu bełchatowskiego środkowego. Nie powiem, było to doznanie dosyć przyjemne. Czułam się jakaś taka doceniona. To dziwne. Wiem. Ale moja psychika zawsze była inna. Gdy auto zatrzymuje się wszystkie moje mięśnie się spinają- No kochanie jesteśmy.- Stwierdza i zabiera rękę z mojej nogi przenosząc ją na podbródek- Nie bój się. Idziemy- mówi i przesuwa się do mnie by coś na moment zasmakować goryczy bezbarwnej szminki. Gdy już odsuwa się ode mnie oblizuje górną wargę i mlaska z przekąsem- Gorzka strasznie. Kupimy lepszą, słodszą. Nie martw się. Chodź idziemy- stwierdza i wyskakuje z auta. Ja z nogami jak waty i to nie z powodu wysokich butów, a przeolbrzymiego stresu idę koło niego silnie dzierżąc jego dłoń, która jako tako dodaje mi otuchy.

-No mówiłem Ci żebyś się nie stresowała, malutka- mówi, by za chwile zapukać głośno do mieszkania z numerem 15. Drzwi otwierają się gwałtownie, a z głębi pomieszczeń bucha ku nam masa dymu i ciepłego powietrza.

-Siema Włodi-  Jeden z nich. Całkiem przystojny. Wysoki, bardzo. Musiałam mocno zadrzeć głowę do 
góry, by ujrzeć jego twarz. Mocna kość policzkowa, i ten buńczuczny uśmiech.

-Kłosu, wariacie nie drzyj mordy na pół bloku- stwierdza Twój towarzysz

-Lajtowo. Matko… Widzę Anioła – wskazuje na Ciebie, a moja twarz znów przypomina kolor ‘dojrzałego w słońcu buraka’.

- No faktycznie Anioła. Jestem ciekawy- i w tym momencie ja muszę wtrącić swoje trzy gorsze- Nie chce wam przeszkadzać, ale od kilku minut stoimy w progu, więc albo zaraz przeniesiemy się do domu, albo ja idę do domu- z chłopakami trzeba nieraz i tak. Mocno. Stanowczo, bo jak nie to cackają się ze sobą jak pięcioletni gówniarze.

-Kurwa, myliłem się. To jednak diablica. A ja jestem tępy. Zapraszam do środka- mówi otwierając szerzej drzwi i ręką wskazując nam wejście do środka. Wchodzimy, a tam wszędzie widzę niziutkie piękne dziewczyny, które wyglądam przypominają laleczki. Są idealne i wysokich, umięśnionych facetów, których oczy wędrują na naszą trójkę. Ręka przyjmującego obejmuje moją talie dodając mi jako takiej otuchy.

-No to tak, to jest Łucja- mówi, a po chwili znasz już imiona wszystkich zebranych w dosyć dużej, ładnie urządzonej kawalerce.  Dziewczyny które wyglądały na puste o inteligencji równej minus osiem,  w rezultacie okazały się bardzo sympatyczne, a panowie nie okazali się pustymi mięśniakami a spoko gośćmi których hobby to nie tylko siatkówka. Ja też nie byłam cichą dziewczyną, a otwarta też się nie stałam dzięki kilku lampkom szampana, wręcz przeciwnie doborowe towarzystwo rozwiązało dawno zawiązany język.
W całym mieszkaniu unosił się donośny śmiech i głośne rozmowy poplątane z decybelami klubowej muzyki. 

Kiedy naścienny zegarek wskazywał godzinę 1 w nocy postanowiliśmy zebrać się tym razem do mieszkania mojego chłopaka. Oczywiście w 4 piętrowym bloku nie ma windy, a przekleństwem jest posiadanie mieszkania na właśnie 4 piętrze, a takowe miał mój chłopak. Gdy byliśmy na 3 piętrze poziom mojej energii był równy zeru.  Po wielu przerwach i zdjęciu butów dostaliśmy się do mieszkania. Jednak nie dane było nam pójście spać. Po chwili w ciemnym hollu spragnione bliskości usta chłopaka znalazły się na mojej bladej i długiej szyi. Kiedy odwróciłam się twarzą do niego, oczy świeciły nam milionem iskier. Postanowiłam przejąć jako taką kontrole. Wiedziałam co robię, wiedziałam w podświadomości, że Wojtek nie zrobi mi krzywdy. Zadziornie pocałowałam go w usta przygryzając dolną wargę. Boleśnie obijaliśmy się od ścian, w drodze do sypialni dokładnie do ogromnego łóżka przyjmującego uprzednio rozwalając i zrywając z siebie ubrania. 

Jego usta były wszędzie, na szyi, na brzuchu, na ustach, na udach.  Gdy leże w samej bieliźnie na błękitnej pościeli dziękuje opatrzności za to, że ogoliłam nogi.  Jego usta nadal drażniły każdy minimetr mojego ciała rozpalając je do czerwoności. Moje ręce błądziły po jego wyrzeźbionych mięśniach na klatce piersiowej, a oczy pożerały w całości jego ciało, które wyglądem przypominały greckiego, mitologicznego herosa. Wtedy, gdy jego ręce nie mogły poradzić sobie z zapięciem mojego stanika ja mocniejszym ruchem zsunęłam jego białe bokserki, które osunęły się na wysokość łydek. W odpowiedzi słyszysz jego cichy pomruk do ucha i słowa’ jesteś niemożliwa kochanie’. Jesteśmy już nadzy, a on patrzy na mnie wyczekując pozwolenia, które odnajduje w  figlarnym uśmiechu.  Gdy czuje jak we mnie wchodzi jestem spełniona, a miarowe ruchy bioder wyzwalają coś niebywałego w moim ciele. Nasze usta nadal są nierozłączne, ruchy z minuty na minutę przyspieszając by po upływie kilku pchnięć mogła wykrzyczeć jego imię. Przypływ ekstazy dochodzi szybciej niż mogłam sobie to wyobrazić.

-Tak bardzo Cię kocham- stwierdzam

- Ja Ciebie też- odpowiada przyciągając mnie mocno do siebie, bym bezpiecznie mogła zasnąć w jego ramionach.


Przyszłość: Coś złego nadchodzi w chwili nieopisanego szczęścia. Coś złego przychodzi nie wiadomo skąd. Coś złego przynosi śmierć lub łzy. Lecz po złej chwili zawsze przychodzi dobra to tak jak z deszczem, po którym zawsze wychodzi słońce, a wraz z nią tęcza. 


_____
Przepraszam za to wyżej, jestem strasznie niezadowolona z tego rozdziału,
Moje morale na dzień dzisiejszy są równe zeru.
Dawno nie byłam tak zmęczona.

Pisanie Nowakowskiego i Koskoa tak bardzo mnie cieszy.

Zapraszam na ASK

Komentujcie, proszę, bo strasznie mało Was tu.

Pozdrawiam

czwartek, 17 października 2013

5


Naiwność piąta


Czy można zaplanować swoją przyszłość? Oczywiście, że nie. Odpowiedź na to pytanie jest wręcz banalnie prosta, dlaczego ? Dlatego, że gdyby każdy mógłby ułożyć scenariusz swojego życia to byłoby ono przewidywalne. Każdy z nas ułożyłby dla siebie pozytywny koniec, a przecież w życiu nie zawsze o to chodzi. Czyż nie?

W szpitalu spędziłam 7 dni, które upływały strasznie szybko. Panie pielęgniarki obdarowywane tonami czekolady i litrami wina pozwalały Wojtkowi przebywać u mnie dłużej niż było to wcześniej planowane i ustalane w regulaminie. Nim się obejrzałam to byłam już w pięknym mieszkaniu mojego chłopaka. Mojego chłopaka, Boże jak to pięknie brzmi. Tak nierealnie. Wracając do tematu siedziałam w mieszkaniu przyjmującego w jego koszulce w smerfy i klubowych spodenkach, bo wcześniej wymieniony zalał mnie jogurtem. Mocno i szczelnie okryłam się kocem siedząc na parapecie z nogami tuż przy brodzie. Śmiałam się jak dziecko widząc jego poczynania, a zarazem chłonęłam i jadłam go wzrokiem. Biszkoptowe spodnie i błękitna koszula z rękawem na ¾ dodawała mu zdecydowanie uroku i młodzieńczości. Widząc go tańczącego do radia nie sposób było się nie uśmiechnąć. Ja już kiedyś pisałam swój scenariusz i z perspektywy czasu wiem, że było to bardzo żałosne, bo wystarczy moment, zaledwie jeden moment i nasz misterny plan rozpada się z wielkim hukiem pozostawiając po sobie jedynie ogromne tumany kurzu.

-Wiesz malutka, kiedyś miałem dziewczynę dosyć ładną i ona miała takie długie nogi. To w Austrii jeszcze było, no i wyobraź sobie spotkałem ją ostatnio w Łodzi jak jechałem do Ciebie- słysząc jak obrazowo mówi mi o swojej niedawnej wybrance serca to coś się we mnie zagotowało nie sądzę by była to zazdrość. Momentalnie zeskoczyłam z parapetu, a koc rzuciłam na duże łóżko i kieruję się do wyjścia ale nagle duże ręce łapią mnie za miednicę i unoszą nad Ziemię- Malutka jesteś zazdrosna, ale nie wiesz najważniejszego

-Spadaj, nie jestem zazdrosna- mówię, a siatkarz obracił mnie do siebie. Oplatłam nogami jego biodra i spoglądam w oczy

-No, ona mi zabiła chomika- mówi z udawaną rozpaczą w głosie. Skwitowałam to perlistym śmiechem. Nagle spoważniałam

- Dlaczego akurat ja bezpłciowa, nudna, bez perspektyw, taka jak milion, innych przeciętnych dziewczyn- pytam, a Twoja usta nadal się śmieją.

-Malutka nie jesteś taka jak milion dziewczyn. Jesteś piękna, nieobliczalna, bezpretensjonalna, delikatna, stanowcza, ale i cicha, nieśmiała, a przede wszystkim jesteś moja i tylko moja- mówi. Czuje się wyjątkowa, prawie jak główna odtwórczyni w Jeziorze Łabędzim- Wiesz- kontynuuje- Miłość to strasznie dziwny stwór. Nie raz potrzeba wielu lat, wielu chwil spędzonych razem, wielu godzin rozmów, wielu kłótni by dwójka ludzi zrozumiała, że to co jest pomiędzy nimi nie jest zwykłą, przeciętną przyjaźnią, a wielką miłością do grobowej deski. Czasami też się zdarza, że dwoje obcych sobie ludzi spotyka się całkiem przypadkiem i jedna chwila, jedno spojrzenie, jeden uśmiech, jedno słowo utwierdza Cię w przekonaniu, że jest to miłość. Miłość nie łatwa, ale wielka i szlachetna. Wiesz malutka, Kocham Cię.

-Nie lubię jak mówisz do mnie malutka, ale Kocham Cię jak nikogo innego na tym świecie- mówię, a po chwili nasze spragnione namiętności i siebie nawzajem usta łączą  się w zachłannym pocałunku. Nasze języki toczą bój o śmierć i życie lecz w naszym przypadku nie będzie przegranego, są sami wygarnia z zielonym wieńcem na głowie. Gdy zabrakło nam już tlenu zapytałam

-Ile jeszcze będziesz miał siły by mnie trzymać- odpowiedzią jest śmiech- Łucja jesteś leciutka, więc pewnie całymi godzinami. A zapomniałbym o czymś ważnym, bo widzisz- i tu nastąpiła chwila ciszy. Śmiem wątpić, że mój chłopak nie jest nieśmiały.- No bo Andrzej z Karolem robią imprezę z okazji otwarcia sezonu- no i ja już wiem co jest na rzeczy, nie jestem duszą towarzystwa, ale czego się nie robię dla tej ukochanej osoby.

-No, i że ja mam na tą imprezę z Tobą iść- pytam się delikatnie wtulając twarz w zagłębienie szyi.

-Oczywiście, że tak. Będziesz gwiazdą wieczoru- a przez myśl mi przeszło, że raczej gwiazdą, ale spalonego teatru- No oficjalnie razem, pierwsza impreza. Czerwony dywan, blask fleszy. Sama rozumiesz, wagę sytuacji

-Boże Wojtek jak ja Cię kocham mówię i zeskakuje z objęć ukochanego

-Świetnie Ci w moich spodenkach- stwierdza a ja jak na zawołanie mocniej kręcę tyłkiem co zostaje skwitowane zabawnym gwizdem.  

Oczywiście zgodziłam się, że pójdę na tą imprezę, ale nie myślałam wtedy, że będzie ona już jutro. Na wycofanie się było już stanowczo za późno. Siedzę na swojej kanapie czekając, aż Adrian akceptuje ode mnie połączenie. Chyba czas się wygadać, od samego początku do końca. Po upływie kilku chwil widzę roześmianą twarz chłopaka.

-Witam gwiazdę wielkiego formatu- i po tych słowach wybucham śmiechem, bo przypomniały mi się słowa przyjmującego o blasku fleszy- Kochana, a co Ty taka roześmiana, rozchichotana nie poznaję Cię jeszcze nie tak dawno nie chciałaś żyć, a tu taka zmiana. - pyta, a w głowie dudnią mi tamte słowa. Teraz widzę jak człowiek może zmienić się w ułamku chwili. Widzę jak na człowieka wpływa drugi człowiek. 

-Wiesz, Adrianku czasami tak się zdarza, że coś przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie- mówię nieśmiało spoglądając w obraz monitora

- Zakochałaś się- stwierdza, to chyba widać, że moje oczy nie są już przytłoczone nie pragną śmierci, a szczęścia

-Chyba tak- i w tym momencie sama się odblokowałam. Nie wiedziałam, że moje usta są wstanie przewinąć przez siebie taką lawinę słów. Opowiadam mu ten tydzień i oczywiście składam dobry opieprz za to co zrobił. - Ale powiedz mi jedno, skąd on wiedział, że jestem teraz w szpitalu? Jak go znalazłeś?

-O nie moja droga. Tym razem to nie moja wina-  chłopak broni się zabawnie machając rękoma- szedłem do Ciebie do mieszkania, a on zaczepił mnie w tym parku, a że wiesz ja do nieśmiałych nie należę, to mu opowiedziałem jaka jest sytuacja, ominąłem oczywiście sama wiesz jaki wątek- gdy przypominam sobie o mojej chorobie z która na szczęście na razie mam spokój to czuje jakieś dziwne ukłucie w sercu. Gdzieś w głębi dziękuje Adrianowi za to, jak się zachował, bo to dzięki niemu chyba jesteśmy teraz razem, bo ja po tych słowach które powiedziałam przyjmującemu w parku nigdy nie odważyłabym się ponownie spojrzeć mu w oczy. Ale chyba ta przeklęta fortuna która kręciła kołem jednak darzy moją osobę jakąś tam sympatią i nie zostawiła mnie samej tylko zesłała kogoś na moją drogę z czego jestem jej bardzo wdzięczna.

Stoję już kolejną minutę przed lustrem poprawiając i tak idealnie wyglądające już włosy. Jestem dumna z tego jak wyglądam, i że sama na to wpadłam.  Czarna koronkowa bluzka z trzema czerwonymi kokardkami z tyłu, a pod nią czarny stanik, czarne skórkowe leginsy, i na stopach wysokie czerwone szpilki, tak w skrócie można opisać było mój strój. Wysoki niechlujny kok i oczy z pięknie wywiniętymi kreskami które optycznie je powiększały no i usta krwistoczerwone, które nadawały mojej osobie czegoś... sama nie wiem czego

-Wiesz Wojtek trochę się boje- mówię cicho

-Czego? -pyta- Kurde w sumie ja też się boję, ze będą na Ciebie patrzeć. Ty nie musisz się niczego bać, zawsze będę u Twojego boku. Pamiętaj zawsze

______________
SIELANKA MOI MILI, SIEEELANKA.

Czas na przeprosiny z mojej strony, otóż chciałam przeprosić za tamten rozdział, który był pewnego rodzaju oczyszczeniem mnie samej. Musiałam wyciągnąć z siebie to wszystko co gdzieś tam leży mi na sercu no i wyszło krwioplucie. Przepraszam, ze musiałyście wiele wycierpieć i przeżyć mdłości przeze mnie.

NO I MAMY PUCHARA PANOWIE MAMY PUCHARA ! 

Muszę Wam jeszcze powiedzieć, że Prolog historii o Nowakowskim i jego rozdziały tak bardzo mi się podobają, ze zaczynam wątpić, że ja sama to napisałam

No więc jeśli masz do mnie jakieś pytania  to zapraszam na ASK

Zapraszam również na /NOWAKOWSKIEGO/KUBIAKA/KOSOKA

No i oczywiście KOMENTUJCIE.

Pozdrawiam Anka

czwartek, 3 października 2013

4



Naiwność czwarta


Czym jest rozczarowanie ? Czy to tylko uczucie przykrości, gdy coś nam nie wyjdzie?  Czy to jest to uczucie, gdy naszą duszę przeszywa smutek, bo ukochana osoba nie robi tego czego byśmy od niej oczekiwali? Czy dla rodziców dziecko może być rozczarowaniem? Owszem. Ja nim byłam dla swoich rodziców.

To już któraś z kolejnych nocy podczas której moja wyobraźnia płata mi figle i śni mi się moje szczęśliwe życie. To kompletnie nie do pomyślenia, bo mój byt już kiedyś został gdzieś tam na górze podkreślony dwa razy grubą linią z dopiskiem ‘ dno ‘. Wszystko to co dzieje się w okół mnie zaczyna powoli mnie dobijać. Samotność która nacechowała moje życie to paskudna kobieta, która odbiera mi krzty nadziei. Od ostatniego spotkania z nim minęły 3 godziny. Adrian za niedługo znów wyjedzie, a ja zostanę samotna. Dzięki własnej głupocie. Może lepiej będzie jak spakuje walizki i przeprowadzę się do Adriana. I tak nic, ani nikt tutaj mnie nie trzyma.  Siedząc na wspomnianej już kilkukrotnie sofie trzymam mocno butelkę ‘Okocimia’ wpatrując się w spektakularny i mocno efektowny wyskok Bartmana. Uśmiecham się. Sztucznie, bo sztucznie lecz mocno realistycznie. Nagle czuje, jak coś podnosi mi się ku górze i bynajmniej nie jest to zawartość żołądka. Po chwili czuje wypływającą między palcami krew.

Uczucie w którym patrzysz jak Twoja dusza krwawi jest cholernie dziwne, Może to serce nie wytrzymało Jego widoku i po prostu pękło. Ale jak mogło pęknąć przez niego, skoro nawet nie byliśmy razem. Nie powiedział mi, że mnie kochał, a ja za szybko uwierzyłam, że ktoś może mnie pokochać. Mnie sfiksowaną osobę. Poznał troszkę i uznał, że nie ma co się pakować w takie gówno o imieniu Łucja.

-Boże Łuki jedziemy do szpitala. To wróciło. Znów!-  Adrian znów krzyczy. Znów się martwi. Nie potrzebnie. Wiedziałam, na co się piszę. Wiedziałam jakie będą konsekwencje tego, że znów zaśpiewałam. Mimo, że trwało to zaledwie 10 minut. Wiedziałam, że ten koszmar może powrócić.- Boże ja powinienem Cię odwieźć od tego pomysłu, a ja wręcz przeciwnie jeszcze Cię w tym popierałem. To wszystko przeze mnie- chłopak mówił tak szybko, że i tak rozumiałam 5/10,ręce drżały tak mocno, a krew wypływała już dosyć mocno z moich ust. Czarny top i  tak już był cały zakrwawiony podobnie jak i bluzka chłopaka.

-To nie Twoja wina- mówię i mam ochotę się uśmiechnąć lecz szybko wyobraziłam sobie jak muszą wyglądać zakrwawione zęby i buzia dziewczyny. Jeśli ja sama bym siebie zobaczyła nawet już nie w nocy to jestem pewna, że szybko bym uciekała. Ba szybko ! Jak Usain Bolt na 100 metrów.

Po kilku minutach siedziałam już na szpitalnej poczekalni. Było mi strasznie dziwnie. Wszystkie pary oczu skierowane były na mnie. Czy ja wyglądam jak dziewczyna z patologicznej rodziny, w której przemoc wiedzie główny prym? Muszę wszystkich odwieźć od tych przypuszczeń. Otóż tak wygląda dziewczyna, która śpiewała, a nie powinna. Tak wygląda dziewczyna która kiedyś miała raka strun głosowych, których nie powinna nadwyrężać. Tak wygląda dziewczyna która chciała być kimś innym. Tak wygląda wrak człowieka, który chce być po prostu szczęśliwy, a dziwnym zbiegiem okoliczności nie jest. To strasznie przykre.

Minuty upływają wyjątkowo wolno. Wskazówki zegarka dźwięczą wyjątkowo głośno. Krew upływa wyjątkowo szybko, a mnie nikt nie jest skory pomóc. Robię się blada. Coraz bardziej. Oczy z sekundy na sekundę tracą swój blask, by po chwili osunąć się z impetem na zimne szpitalne płytki. Gdzieś tam w głębi siebie mam pewnego rodzaju satysfakcję z tego względu, że dzięki kolejnemu dziś już show będę miała chociaż kompleksowa opiekę i wiem, że teraz przynajmniej ktoś się mną zajmie. To dziecinne wiem, ale czasami tak trzeba. Przecież nie zemdlałabym z takiego sobie kaprysu. Nie jestem, aktorką. Nawet jeśli miałabym zagrać drzewo w parku to i tak bym nie podołała i 98 letnia babcia zrobiłaby to lepiej.

Leże na mało wygodnym wysokim łóżku. Pan w białym kitlu świeci mi latarką w oczy.  Chce już stąd wyjść. Iść do domu. Udać, że ‘lekkie’ krwawienie nie miało miejsca i można mu zaradzić wciskając sobie znaczna ilość papieru toaletowego w dziurki od nosa. Znów po upływie kilku, a może kilkunastu ślamazarnie upływających minut dowiedziałam się, że mój los nie jest przesądzony, że muszę poleżeć tu jeden calusieńki tydzień. Mowa przez ten tydzień będzie moim wrogiem, niczym umarły rycerz z którym nie można wygrać, bo jego celem jest zemsta. Czyli można zrozumieć, że struny głosowe się na mnie zemściły, i że nie wydadzą nic, a nic z siebie przez te 7 dni. Świetnie po prostu. Świetnie.  Moje błagalne spojrzenia posłane w kierunku przyjaciela poskutkowało tym, że przez kolejne minuty wypisywałam na kartce co przyda mi się w tym jakże wypasionym szpitalu.  A może lepiej z bólem i czerwoną śliną wrócić do domu? I bez upokorzenia i z pewnego rodzaju satysfakcja zaszyć się w czterech ścianach by rozmyślać o tym co by mogło być jakbym inaczej się zachowywała. Jakbym była inną osobą. Czy Wojtek mógłby do mnie poczuć? Bo obawiam się, że ja zbyt szybko i gwałtownie się w nim… No właśnie? Chyba zauroczyłam, ale chyba tak zachowują się osoby cierpiące na poszerzającą się samotność. Na gwałt szukają kogoś kto zabierze ją w świat pełen ludzi. Gwaru. Chaosu.

Wkłucie się w i tak słabą już żyłę graniczy w moim przypadku z cudem. Po kilku próbach starszej stażem pielęgniarce udaje się uczynić niemożliwego. Przyjaciel zniknął, lecz najprawdopodobniej zjawi się z przeogromną torbą i milionem rzeczy które okażą się wcale nie potrzebne. Mam nadzieję, że chociaż laptopa weźmie, albo książki no i oczywiście mojego kochaną starą lekko podniszczoną mp4. Przeraża mnie to wszystko. Te ściany. Te łóżko.  Adrian nie wraca i nie wraca. Dziwne. Krwawienie ustało. Z potężnym kijkiem na kółkach na którym wisiała kroplówka obrałam cel – toaleta. Przecież jako taka potrzeba fizjologiczna nie może wytrzymać, a wstrzymywanie moczu jest gdzieś tam naukowo udowodnione jako szkodliwe. Nie boli mnie nic, oprócz gardła. Muszę koniecznie iść do tej łazienki. Po skorzystaniu z toalety wiedziałam, że muszę przepłukać jeszcze gardło. Każdy pochłonięty łyk, który zostawał wypluty do umywalki swoim kolorytem był coraz bardziej jasny, aż w końcu wyplułam bezbarwną ciecz.

 Usatysfakcjonowana wróciłam do szpitalnej sali. Nie mogłam usiedzieć w miejscu i od kilku chwil przemierzałam trasę od okna do drzwi omijając zgrabnym łukiem łóżko.  Długość ta wynosi dokładnie 12 i pół stopy w rozmiarze 36. Strasznie to interesujące, a zarazem okropnie frustrujące. Stojąc oparta delikatnie dłońmi o parapet obserwuje widok za oknem i gdzieś tam w głębi siebie czując smak skrzepniętej krwi.

-Malutka, nigdy więcej tego nie rób- skądś znam ten głos. Nie jest to na pewno głos przyjaciela. Tylko jedna osoba mówi do mnie ‘malutka’.

-Co tu robisz? Skąd się tu wziąłeś- mówię, nie odwracając się do mojego rozmówcy, a tak naprawdę mam ochotę albo uciec gdzieś gdzie tylko mogą ponieść mnie nogi, bądź rozpłakać się w kącie niczym malutka i bezbronna dziewczynka która zgubiła gdzieś swojego miękkiego, brunatnego misia.

-Przyniosłem Ci rzeczy- nagle czuje jak jakiś przedmiot znajduje sobie miejsce koło moich nóg.

-Dziękuje, nie musiałeś- odpowiadam lekko spoglądając i na postać która twardo stoi koło mnie i z równą gorliwością przygląda się widokowi za brudnym oknem. Teraz właśnie układam w głowie plan w którym będzie cel główny zemsta na Adrianie. Musiał uknuć tą intryg musiał powiedzieć Jemu, gdzie teraz jestem. Mimo, że wspomniałam mu jedynie, że się tak z kimś spotkałam. Żadnych szczegółów. Chyba, że on zaczepił Adriana? Nie wiem.

-Przyszedłem coś powiedzieć-odwracam się w jego stronę- Nie prawdą jest, że jestem skurwysynem, bo jakbyś wtedy nazywała się Ty? Która wycięła sobie nożyczkami moje serce tnąca je na moich oczach?- Bierze moją dłoń i kładzie na swojej piersi. Jest mi gorąco. Bardzo gorąco- Jakbyś wtedy nazwała taką osobę?  - tęskniłam za jego oczami, ustami. Za całym nim. Za wonią perfum

-Przepraszam.- mówię szeptem spuszczając wzrok na dół.

-Nie przepraszaj. Ale nie rób tego więcej. – mówi i muska swoimi ustami moje. Żołądek przewraca się jak chce. Nagle odsuwam się błyskawicznie od chłopaka, by złamać swoją sylwetkę w pół i wyrzucić z siebie kolejną dawkę krwi na białą podłogę.



_______

Gdzieś w środku mnie boli fakt, że jeden rozdział potrafcie skomentować <27 komentarzy> a drugi 15. Wątpię coraz bardziej w to co robię. Może za dużo sobie obiecałam, poprzeczkę postawiłam zbyt wysoko.

MAMY PIERWSZY POCAŁUNEK !!

Piotrek trenuje już w Rzeszowie. Cieszycie się? Ja bardzo. 

Skomentuj. Zostaw po sobie jakiś znak. 

Jeśli masz do mnie pytanie zapraszam ASK

NOWYBLOGNOWYBLOGNOWYBLOGNOWYBLOG. Zostaw po sobie jakiś znak.

Zapraszam również na Kubiaka/Kosoka

Pozdrawiam Anka

piątek, 20 września 2013

3


Naiwność trzecia.


  Zdenerwowanie. Czym ono jest? Czy to pewien rodzaj lęku? Lęku przed nieznanym? A może to drżenie rąk nie do opanowania, podobne do tego jakie ma alkoholik gdy jego organizm przez moment nie zaznał smaku wódki. Czy to rozpalone policzki? A może ścisk w gardle lub bolący żołądek? A jak nazwać stan kiedy wszystkie te objawy są twoim najlepszym przyjacielem? Jak nazwać moment w którym nie umiesz skleić najprostszego zdania? Jak nazwać ten moment? No jak ?

Strasznie bałam się spotkania z Wojtkiem. W sumie nie powinno być nic w tym dziwnego. Nie jest to przecież żadna randka zwykłe przyjacielskie spotkanie, które umili mi popołudnie. Strach przed samotnością pcha mnie w kierunku siatkarza. Nie wiem czy dobrze czynię spotykając się z nim. Przecież ja Łucja, samotniczka która ma jednego przyjaciela i milion znajomych pająków czy muszek nie nadaje się do posiadania nowego przyjaciela.  Może to fakt, że jestem społecznym odludkiem sprawił, że nie umiem nawiązywać kontaktu z ludźmi, a wręcz czasami nawet się ich boję.

Ubrana w kwiecistą sukienkę przepasana w pasie cienkim, czarnym paskiem, na nogach mając czarne lity z ćwiekami kroczyłam w kierunku parkowej ławki. Makijaż nie był moim przyjacielem i jedynie lekko wytuszowane rzęsy były moim sprzymierzeńcem. Wokół mnie nie było nikogo. Siedziałam na zimnej zielonej ławce i nerwowo spoglądałam na telefon i gdy na wyświetlaczu zauważyłam godzinę 18.10 doszłam do wniosku, że chłopak na pewno się rozmyślił. Podniosłam dziwnie ociężałe ciało z ławki i powolnym, zrezygnowanym krokiem kroczyłam w kierunku mieszkania. Nagle usłyszałam, że ktoś krzyczy moje imię. Początkowo dźwięk ten uznałam, za wytwór mojej wyobraźni, ale gdy natężenie dźwięku było coraz większe przystanęłam na moment, nie odwracając się do apogeum dźwięku.

-Boże Łucja tak bardzo Cię przepraszam, trening mi się przeciągnął- powiedział. W jego pięknych nad wyraz oczach widziałam skruchę. Powinnam się karcić w myślach i wysłać sama na ścięcie za to, że zaczynam postrzegać chłopaka jako mężczyznę, a nie jako przyszłego kolegę.

-Spoko, nie myślałam, że przyjdziesz. Myślałam, że się rozmyśliłeś- dodałam chcąc brzmieć naturalnie. Nie chciałam, żeby wydało się, że czekam na to spotkanie jak dziecko na lizaka.

-Obiecałem Ci coś. A ja zawsze dotrzymuje obietnic- powiedział. Nikle się uśmiechnęłam. Przyjmujący przerzucił torbę na drugie ramie, złapał mnie za dłoń splatając nasze palce. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Chyba i On to poczuł, bo słuchać było głośne wypuszczenie powietrza świadczące o lekkim uśmiechu. Niby to dziwne, bo nie znamy się Bóg wie ile. Gest ten był dziwnie naturalny. Jakbyśmy to robili codziennie. – Gdzie idziemy?- zapytał przerywając głuchą ciszę oraz moje przemyślenia.

-Nie wiem, oddaje się do Twojej dyspozycji- odpowiedzią na moje głupie oświadczenie po którym na moją buzię wkradł się ogromny rumieniec był śmiech Wojtka. Po chwili i moje struny głosowe w porozumieniu z płucami wydobyły z siebie dźwięk imitujący śmiech.- No może nie co końca w całości, jednak tak czy siak prawię się nie znamy- dodałam

-Dobrze malutka- malutka? Niby to takie słodkie. Inne. Dziwne. Dziecinne, ale podobało mi się to. Jeszcze nikt nigdy tak się do mnie nie zwracał. A jeśli się zwrócił, został zagryziony ostatnim zębem i spiorunowany morderczym wzrokiem bazyliszka.


Szczery uśmiech. Pocieranie strunę głosową o strunę dzięki której w rezultacie można usłyszeć gardłowy męski głos oraz cichy piskliwy śmiech dziewczyny. Osoby patrzące na tą dwójkę mogą z pewnością powiedzieć, że osoby te darzą się silnym uczuciem, a nawet miłością. Miłością wielką. Niegasnącą.  Para młodych ludzi siedząca na skraju marmurowej przybudówki fontanny cieszyła się sobą. Cieszyła się chwilą. Jedną z tych osób nie mogę być ja? Wredna samotniczka. To nieprawdopodobne. Nierealne. Twoja ciepła ręka przykryła moją drobną lekko zziębniętą dłoń. Przez moje ciało przeszedł kolejny z drobnych dreszczów, które łącząc się powodowały napływ gorąca i uczucie skrytości, bezbronności. Nagle na swoich ramionach poczułam dotyk miękkiej bluzy chłopaka.

-Wojtek, co Ty? Będzie Ci zimno- powiedziałam zsuwając nakrycie ciała. Jednak szybki refleks przyjmującego uniemożliwił mi to.

-Tobie jest zimno. Mnie wręcz przeciwnie.- powiedział z pewnością. Przekręciłam głowę w przeciwnym kierunku i zatopiłam twarz w kołnierzyku i napawałam się – To chyba Ty tak na mnie działasz- dodał cicho z przekosem. Nie wydaje mi się, żebym mogła wywołać jakiekolwiek uczucia w tym chłopaku. Nie mam w sobie nic, co może przyciągać. Intrygować. Mieszać. Zniewalać.

-Idziemy się przejść?- zapytałam odwracając ponownie twarz w kierunku chłopaka, odpowiedzią było nagłe postawienie ciała w pozycji pionowej i wyciągnięcie ręki, uchwyconej momentalnie przeze mnie. Nasze splecione i zimne już niemal do krańców możliwości dłonie nagle utonęły w pokaźnej kieszeni jeanoswych spodni chłopaka. Po godzinie spacerowania po bełchatowskim parku wróciłam do domu. Głowa zmieszaną myślami. Głową w chmurach czekających na złego ptaka który uderzy mnie w potylicę lub narobi na nowe buty. 


Czas, który biegnie nieodwracalnie. Żadna minuta już nie wróci. Żadna sekunda już się nie powtórzy. Mijały dni. Mijały tygodnie. Minął miesiąc.  Wojtek nie odzywał się. Znaczy czasami minęliśmy się w parku. Obojętnie. Jakby tamte piękne chwile nie miały miejsca. W każdej tej chwili nie wiem czemu, czułam uczucie jakby w moje ledwo i tak pompujące krew serce ktoś wbijał drobne drewniane drzazgi. Czułam się nieswojo. Znów w szeregi moich dobrych przyjaciół zaczął górować tytoń. Zwłaszcza z elementami mięty. Każda minuta sprawiała, że uświadamiałam sobie o swojej denności. O swojej nic nie wartości. Może mój los już jest przesądzony i nigdy nie będzie dane być mi szczęśliwym.  Wina chyba leżała we mnie. To ja nie umiałam być kimś w kim można się zakochać, czy po prostu polubić. Byłam jakimś dziwnym tworem. Nawet biedy Adrian nie wytrzymuje powoli mojego użalania się nad sobą. Nie chce już się użalać.


Kolejny deszczowy dzień który spędzam na dworcu lekko przeskakując z nogi na nogę czekając na Adriana.  W uszach lekko słychać jedną z piosenek Wallego Lopeza, którą cicho podśpiewuje. Nagle czuje czyjeś ręce oplatające mnie w pasie. Z mocno pobudzonym sercem odwracam się w kierunku mojego ‘prześladowcy’

-Adi jeszcze raz mnie tak przestraszysz to podetnę i te kaprawe tętnice łyżką.- powiedziałam tuląc się do mocno wyperfumowanej piersi przyjaciela – Tęskniłam- dopowiadam

-Nie widzieliśmy się zaledwie dwa tygodnie -  odpowiada co ja kwituje mocniejszym pociągnięciem nosem.

-Znów śpiewasz? – pyta, moje serce zaczyna bić mocniej. Kiwam przecząco głową-  Dlaczego? – kolejne pytanie. Kolejny ból.

- Wiesz, że już nie potrafię- wróciliśmy do domu. Więcej nie poruszaliśmy tematu mojego fałszowania. Nie potrafiłam, albo może nie chciałam już by ktoś słyszał jak śpiewam.  Nie robiłam tego najlepiej, ale wtedy czułam się, że moja osoba coś jeszcze znaczy na tym marnym świecie. Czułam się zauważalna. To takie inne. Proste. Dziwne.  Znów siedzieliśmy na rozklekotanej kanapie sącząc powolnie zimną już herbatę z domieszka babcinego soku malinowego.

-Pójdziesz jutro ze mną po gitarę? Moja stara już do niczego się nie nadaje.- Kurdę jak nie ulec temu spojrzeniu. Jak ?

-Adrian, proszę. Rozmawialiśmy już na ten temat- tak bardzo chce się wykręcić. Nie śpiewam już przez 3 lata. Udawało mi się dobrze. Nie chciałam wracać, to tej niezagojonej jeszcze sprawy.

-Nie proszę Cię żebyś znów śpiewała. Po prostu idź ze mną po gitarę – po przemyśleniu i szybkim przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw zdecydowałam, że pójdę z nim po instrument.

-Dobrze- dodałam na co otrzymałam szybki ale zdecydowany uścisk od przyjaciela. Zrobiło mi się cieplej na sercu. Następnego dnia już od 45 minut zastanawialiśmy się z przyjacielem nad wyborem gitary. Padło na elektryczną z tymi wszystkimi przetwornicami i innymi urządzeniami. Wracaliśmy przez park.

-Adi spróbujemy ? – zapytałam

-Kurdę Łucja nie zrozum mnie źle, ale jesteś dla mnie jak młodsza siostrzyczka. Nie patrzę na Ciebie w ten sposób- kiedy zorientowałam się, że on zrozumiał moje pytanie jako chęć zagajenia związku to się mylił. Nie kochałam go. Znaczy nie kochałam go jako faceta, kochałam go jako przyjaciela.

-Miałam na myśli, że chce teraz zaśpiewać. Dziś przed tymi ludźmi, a Ty będziesz grał. –powiedziałam z pewnością w głosie. W oczach przyjaciela zauważyłam zdziwienie.

-Na pewno tego chcesz? –zapytał

-Jak nic innego na świecie. Masz 15 minut na rozstawienie i podłączeni tych wszystkich bzdetów ja idę do domu się przebrać. – po upływie kwadransa kroczyłam alejką w czarnych skórzanych rurkach wysokich czerwonych szpilkach i czarny top z ćwiekami kończący się zaraz za piersiami. Mocny rockowy makijaż. Nie byłam sobą. Byłam kimś innym.

-Jejku Łuki to Ty?

- Adi a jak myślisz. Znasz chwyty do Titanium ? Tylko, że na rockową wersję. Pamiętasz tak jak zawsze?

-Jasne- i tak po chwili cały park słyszał jak drę mordę. Jak publicznie wyrywam sobie wnętrzności. Jak śpiewam. Było idealnie. Kilka razy nie wyszło czysto. Kilka osób stało i słuchało jak śpiewam. Gdy skończyłam z sąsiedniej alejki usłyszałam klaskanie. Odwróciłam się to był Wojtek. Momentalnie znalazłam się koło niego. Adrenalina buzowała przeokropnie.


-Miałeś racje, jesteś moim przekleństwem Wojtek. Ale też jesteś jedną z najbardziej kłamliwych osób jakie poznałam. Jesteś skurwysynem Wojtek i dzierżysz w dłoni moje serce, a krew spływa Ci między palcami. – powiedziałam to co leżało mi gdzieś w głębi serca przez ostatnie tygodnie. Odwróciłam się i poszłam do przyjaciela.

______

Gdzieś tam w głębi mnie podoba mi się ostatni 'myślnik' czyli słowa Łucji do Wojtka.  A Wam ?

Rozdział spóźniony, miał ukazać się wczoraj, ale kompletnie zapomniałam.

NOWYBLOGNOWYBLOGNOWYBLOGNOWYBLOGNOWYBLOG --> ZAPRASZAM i tam pozostawcie jakiś znak

Oczywiście było mi miło czytając tyle komentarzy i chciałabym widzieć tyle samo, albo i więcej pod tym postem.

Jeśli chcecie poczytać inne moje trzepy zapraszam KUBIAK/KOSOK/

Masz do mnie pytanie? ASK

TERAZ Z INNEJ MAŃKI

Kto wygra mecz? Oczywiście, że Polacy. Kto będzie najlepszym środkowym? Oczywiście, że Piotrek. I MVP też dla Piotrka.

Pozdrawiam Anka

czwartek, 12 września 2013

2


Naiwność druga.




Bogactwo. Czym ono jest? Czy są różne rodzaje bogactwa? Czy jest bogactwo duszy, lub bogactwo ciała lub bogactwo nabyte? Myślę, że jest. Jest wiele form każdej z przyziemnych rzeczy. Mimo, iż dwójka ludzi która w wyniku jednej z upojnych nocy mnie spłodziła, zwanych rodzicami mają bogactwo nabyte, którego dorobili się zarzynając własną tożsamość w oczach dziecka, to ja nie jestem bogata pod względem duszy czy ciała. Cała rodzina wmawia mi, że jestem piękna, ja tak o sobie powiedzieć nie mogę. Jestem zwykłą przeciętną, obojętną dziewczyną.

Pogrążona w silnym śnie niczym w niedźwiedzim uścisku budzę się nagle wystraszona dźwiękiem telefonu. Spoglądam na zegarek, który mówi mi, że czas podnieść zwłoki, bo uczelnia na mnie czekać nie będzie. Wstaje z ciepłego i nawołującego mnie do powrotu w swoje skromne progi materaca, naciągam na nogi kapcie w misie i wolnym krokiem idę w kierunku kuchni, by tam ożywić swoje ciało czarną, gorzką kofeiną.

Kroczę poprzez wiosenną pluchę w kierunku uczelni, na której los dał mi studiować medycynę. Zawsze marzyłam o tym, bym mogła komuś podarować w pewien sposób drugą szanse, na życie, na siebie, na spełnienie i medycyna mi w tym pomoże.  W uszach dudni jedna z piosenek ‘starej’ Chylińskiej. Po kilku dobrych minutach marszu wchodzę do gmachu szkoły. Gdy widzę tylu uśmiechniętych ludzi pochłoniętych rozmową lub innymi rzeczami już mam dość. Na samym wstępie. Marzę tylko o tym, aby schować się w mim malutkim azylu zwanym mieszkaniem. Pierwsze wykłady ciągną się niemiłosiernie. Po 3 godzinach moje płuca nie wytrzymują. Wychodzę. Siadam na murku. Wkładam w uszy potwornie niewygodne słuchawki, grzebie w pokaźnej torbie szukając ukojenia. Gdy je znajduje momentalnie podpalam, a wokół mnie tworzy się chmara szarego i drapiącego po gardle małe dzieci dymu.  Nagle czuje, że moje wargi łączą się, a miętowego papierosa ktoś wciera w brudny miejski chodnik.

-Powiedziałem Ci już raz, że masz się nie truć- to On. Miał racje, że się jeszcze spotkamy, lecz nie wiedziałam, że to spotkanie nadejdzie tak szybko.  Spojrzałam na jego zatroskane tęczówki i zrobiło mi się jakoś tak cieplej na sercu.

-Kim jesteś, że mówisz mi co mam robić?!- zapytałam, a może nawet i krzyknęłam. Z jednej strony chce, żeby ten chłopak przy mnie był cały czas, mimo iż go nie znam, a z drugiej strony chcę dalej cieszyć się moją samotnością.

-Kim jestem? –zapytał, a moją odpowiedzią było nikłe skinienie głowy- Jestem Twoim przekleństwem–  teraz się troszeczkę przestraszyłam jednak musiałam udawać twardą i niedostępną. Chłopak chyba zauważył, że przez moje ciało przeszedł dreszcz niepewności. – Lecz nie musisz się mnie bać- dodał, niby miałam odetchnąć z ulgą? Nie wiem, ale jakaś siła ciągnęła mnie do niego jak ćmy lgną do ciepłego blasku ognia tlącego się w balsamicznej świecy o zapachu lawendy. Nadal nic nie mówiłam, wpatrywałam się w jego twarz, chcąc zapamiętać ją jeszcze lepiej niż podczas naszego ostatniego spotkania. – Jestem Wojtek – mówi. Wyciąga do mnie pokaźną dłoń. Zeskakuje z murku. Jego dłoń lekko drga jakby obawiał się, że ja swojej nie wyciągnę.

-Łucja-mówię i wstępuje we mnie jakiś demon. Okrutna moc której nie mogę się sprzeciwić. Zamiast wyciągnąć dłoń do chłopaka i lekko ją uścisnąć to ja tonę w jego wielkich i muskularnych ramionach. Widać, że jest zdziwiony moim czynem, nie twierdzę, że ja nim zdziwiona nie jestem. Nigdy się tak nie zachowywałam. Trwamy w uścisku, słyszę jak napawa się zapachem moich włosów. Czuje jak jego klatka piersiowa pokaźnie się unosi. Ja natomiast zaciągam się zapachem jego perfum.

-Nie pal więcej, proszę Cię- oznajmia jakbyśmy znali się od wieków i jakby to co mówił było oczywiste na świecie.

-Nie chce być samotna- dodaje cicho modląc się, aby jego zmysł słuchu tego nie wychwycił.

-Już nigdy nie będziesz, obiecuje-  po tych słowach obręcz, zwana jego ramionami oplatająca moje wątłe ciało lekko się zacieśnia, dodając mi otuchy. Trwaliśmy chwilę w tym uścisku, a chwila ta była idealna.  Niepowtarzalna. Nieprzewidywalna.  Moment ten przerwał dźwięk mojego telefonu informujący mnie o nowej wiadomości. Odskoczyliśmy gwałtownie od siebie. Zrobiło się, no właśnie jak?

-Pójdziesz dziś ze mną na kawę?- pyta z nadzieją w głosie, a ja pragnę krzyczeć, że nie musi pytać, że jest to oczywista sprawa, że pójdę z nim wszędzie, nawet w ogień.

-Dziś nie mogę, idę na mecz- mówię, a w myślach karcę siebie samą.  Przecież mecz nie jest najważniejszy mogę raz odpuścić, przecież i tak nie interesują mnie durne potyczki siatkarzy, chodzę tam ze względu na Adriana. To pewnie on napisał, do mnie że już przyjechał.

-Mecz, rozumiem. W takim razie do zobaczenia, Łucjo- powiedział i odszedł w stronę parku by po chwili już do końca zniknąć mi z pola widzenia.

-Do widzenia Wojtku- dodałam prawie szepcząc.

Siedzę wraz z Adrianem w ciasnej i zatłoczonej kuchni mojej kawalerki popijając zimną pepsi z cytryną rozmawiając najzwyczajniej o życiu. Nic mu nie wspominam o spotkaniu w parku z chłopakiem który odmieni moje samotne życie. Po upływie 60 krótkich minut, wstaje z czerwonego krzesła i udaje się w kierunku sypialni, by tam z szafy wyciągnąć wyprasowaną koszulkę z numerem 6 na piersi i z nazwiskiem ‘Kłos’ na plecach. Siedzę znudzona wpatrując się w pomarańczowe pole boiska. Podnoszę wzrok i nagle moje tęczówki odnajdują Jego. Jakim cudem? On jest siatkarzem? Muszę wyjść. Muszę uciec. Muszę zapomnieć.

-Adrian, ja, ja muszę iść do domu. Ja… Przepraszam- mówię, gwałtownie wstaje i udaję się w kierunku drzwi zostawiając przyjaciela w osłupieniu. Przemierzając schodki co dwa jestem już na hollu, który pokonuje z zastraszającą prędkością. Mocnym pchnięciem otwieram masywne drzwi, które umożliwiają mi szybką ucieczkę do domu. Chłodne powietrze bije mnie po twarzy tak mocno niczym bokser swoją ringową ofiarę.

- Nie wiedziałem, że masz chłopaka- jednak nie wyszłam niepostrzeżenie. Staje. Serce bije jak oszalałe, a łzy płyną wartko jak Wisła gdy wpływa do zimnego, słonego morza.

-Bo nie mam.- odpowiadam zgodnie z prawdą nadal się nie odwracając swojego ciała w kierunku siatkarza.

- Nie wiem czemu, ale jesteś dla mnie ważna- te słowa huczą w mojej głowie niczym donośny dźwięk dzwonu Zygmunta w Krakowskim Kościele.

-Nie jestem ważna dla nikogo- spuszczam głowę, powodując, że kolejna fala słonych kropli wydostaje się na czubki moich znoszonych już czarnych balerin.

- Spotkaj się ze mną- mówi z pewnością w głosie na co nikle się uśmiecham.

-Jutro. W parku, tam gdzie mnie widziałeś po raz pierwszy. Na tej samej ławce będę czekać o 18. Jeśli nie przyjdziesz, zrozumiem. Nikt nie przychodził. Nigdy- podchodzę do niego – Masz mecz. Powinieneś już iść. Powodzenia- chcę odejść, gdy łapie mnie za rękę muska policzek i odchodzi. Znów patrzę na oddalającą się ode mnie postać. Powoli idę do domu. Wchodzę do mieszkania. Siadam na kanapie. W błogiej ciszy napawając się samotności czekam na przyjaciela. A tak dokładnie czekam na jutrzejszy dzień. Na jutrzejszy wieczór w Jego towarzystwie.



Przyszłość: Wybaczę i wybaczać będę, bo kocham Go najbardziej na świecie. Nie pojęte było by dla mnie jeszcze kilka tygodni temu, że jestem w stanie tak mocno kogoś pokochać.

____
Jeśli nie będzie komentarzy, to zawieszę chyba te blogi, bo ja już nie wiem, czy ktoś to czyta. Wiem, że rozdziały, to chłam.

Cieszą mnie komentarze wyrażające więcej niż 'Świetny. Zapraszam do siebie'



Zapraszam : KOSA/DZIK/JEDNO

KOMENTUJCIE. NAWET NAJMNIEJSZY ZNAK, ALE ZOSTAWCIE.

Pozdrawiam Anka