piątek, 20 września 2013

3


Naiwność trzecia.


  Zdenerwowanie. Czym ono jest? Czy to pewien rodzaj lęku? Lęku przed nieznanym? A może to drżenie rąk nie do opanowania, podobne do tego jakie ma alkoholik gdy jego organizm przez moment nie zaznał smaku wódki. Czy to rozpalone policzki? A może ścisk w gardle lub bolący żołądek? A jak nazwać stan kiedy wszystkie te objawy są twoim najlepszym przyjacielem? Jak nazwać moment w którym nie umiesz skleić najprostszego zdania? Jak nazwać ten moment? No jak ?

Strasznie bałam się spotkania z Wojtkiem. W sumie nie powinno być nic w tym dziwnego. Nie jest to przecież żadna randka zwykłe przyjacielskie spotkanie, które umili mi popołudnie. Strach przed samotnością pcha mnie w kierunku siatkarza. Nie wiem czy dobrze czynię spotykając się z nim. Przecież ja Łucja, samotniczka która ma jednego przyjaciela i milion znajomych pająków czy muszek nie nadaje się do posiadania nowego przyjaciela.  Może to fakt, że jestem społecznym odludkiem sprawił, że nie umiem nawiązywać kontaktu z ludźmi, a wręcz czasami nawet się ich boję.

Ubrana w kwiecistą sukienkę przepasana w pasie cienkim, czarnym paskiem, na nogach mając czarne lity z ćwiekami kroczyłam w kierunku parkowej ławki. Makijaż nie był moim przyjacielem i jedynie lekko wytuszowane rzęsy były moim sprzymierzeńcem. Wokół mnie nie było nikogo. Siedziałam na zimnej zielonej ławce i nerwowo spoglądałam na telefon i gdy na wyświetlaczu zauważyłam godzinę 18.10 doszłam do wniosku, że chłopak na pewno się rozmyślił. Podniosłam dziwnie ociężałe ciało z ławki i powolnym, zrezygnowanym krokiem kroczyłam w kierunku mieszkania. Nagle usłyszałam, że ktoś krzyczy moje imię. Początkowo dźwięk ten uznałam, za wytwór mojej wyobraźni, ale gdy natężenie dźwięku było coraz większe przystanęłam na moment, nie odwracając się do apogeum dźwięku.

-Boże Łucja tak bardzo Cię przepraszam, trening mi się przeciągnął- powiedział. W jego pięknych nad wyraz oczach widziałam skruchę. Powinnam się karcić w myślach i wysłać sama na ścięcie za to, że zaczynam postrzegać chłopaka jako mężczyznę, a nie jako przyszłego kolegę.

-Spoko, nie myślałam, że przyjdziesz. Myślałam, że się rozmyśliłeś- dodałam chcąc brzmieć naturalnie. Nie chciałam, żeby wydało się, że czekam na to spotkanie jak dziecko na lizaka.

-Obiecałem Ci coś. A ja zawsze dotrzymuje obietnic- powiedział. Nikle się uśmiechnęłam. Przyjmujący przerzucił torbę na drugie ramie, złapał mnie za dłoń splatając nasze palce. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Chyba i On to poczuł, bo słuchać było głośne wypuszczenie powietrza świadczące o lekkim uśmiechu. Niby to dziwne, bo nie znamy się Bóg wie ile. Gest ten był dziwnie naturalny. Jakbyśmy to robili codziennie. – Gdzie idziemy?- zapytał przerywając głuchą ciszę oraz moje przemyślenia.

-Nie wiem, oddaje się do Twojej dyspozycji- odpowiedzią na moje głupie oświadczenie po którym na moją buzię wkradł się ogromny rumieniec był śmiech Wojtka. Po chwili i moje struny głosowe w porozumieniu z płucami wydobyły z siebie dźwięk imitujący śmiech.- No może nie co końca w całości, jednak tak czy siak prawię się nie znamy- dodałam

-Dobrze malutka- malutka? Niby to takie słodkie. Inne. Dziwne. Dziecinne, ale podobało mi się to. Jeszcze nikt nigdy tak się do mnie nie zwracał. A jeśli się zwrócił, został zagryziony ostatnim zębem i spiorunowany morderczym wzrokiem bazyliszka.


Szczery uśmiech. Pocieranie strunę głosową o strunę dzięki której w rezultacie można usłyszeć gardłowy męski głos oraz cichy piskliwy śmiech dziewczyny. Osoby patrzące na tą dwójkę mogą z pewnością powiedzieć, że osoby te darzą się silnym uczuciem, a nawet miłością. Miłością wielką. Niegasnącą.  Para młodych ludzi siedząca na skraju marmurowej przybudówki fontanny cieszyła się sobą. Cieszyła się chwilą. Jedną z tych osób nie mogę być ja? Wredna samotniczka. To nieprawdopodobne. Nierealne. Twoja ciepła ręka przykryła moją drobną lekko zziębniętą dłoń. Przez moje ciało przeszedł kolejny z drobnych dreszczów, które łącząc się powodowały napływ gorąca i uczucie skrytości, bezbronności. Nagle na swoich ramionach poczułam dotyk miękkiej bluzy chłopaka.

-Wojtek, co Ty? Będzie Ci zimno- powiedziałam zsuwając nakrycie ciała. Jednak szybki refleks przyjmującego uniemożliwił mi to.

-Tobie jest zimno. Mnie wręcz przeciwnie.- powiedział z pewnością. Przekręciłam głowę w przeciwnym kierunku i zatopiłam twarz w kołnierzyku i napawałam się – To chyba Ty tak na mnie działasz- dodał cicho z przekosem. Nie wydaje mi się, żebym mogła wywołać jakiekolwiek uczucia w tym chłopaku. Nie mam w sobie nic, co może przyciągać. Intrygować. Mieszać. Zniewalać.

-Idziemy się przejść?- zapytałam odwracając ponownie twarz w kierunku chłopaka, odpowiedzią było nagłe postawienie ciała w pozycji pionowej i wyciągnięcie ręki, uchwyconej momentalnie przeze mnie. Nasze splecione i zimne już niemal do krańców możliwości dłonie nagle utonęły w pokaźnej kieszeni jeanoswych spodni chłopaka. Po godzinie spacerowania po bełchatowskim parku wróciłam do domu. Głowa zmieszaną myślami. Głową w chmurach czekających na złego ptaka który uderzy mnie w potylicę lub narobi na nowe buty. 


Czas, który biegnie nieodwracalnie. Żadna minuta już nie wróci. Żadna sekunda już się nie powtórzy. Mijały dni. Mijały tygodnie. Minął miesiąc.  Wojtek nie odzywał się. Znaczy czasami minęliśmy się w parku. Obojętnie. Jakby tamte piękne chwile nie miały miejsca. W każdej tej chwili nie wiem czemu, czułam uczucie jakby w moje ledwo i tak pompujące krew serce ktoś wbijał drobne drewniane drzazgi. Czułam się nieswojo. Znów w szeregi moich dobrych przyjaciół zaczął górować tytoń. Zwłaszcza z elementami mięty. Każda minuta sprawiała, że uświadamiałam sobie o swojej denności. O swojej nic nie wartości. Może mój los już jest przesądzony i nigdy nie będzie dane być mi szczęśliwym.  Wina chyba leżała we mnie. To ja nie umiałam być kimś w kim można się zakochać, czy po prostu polubić. Byłam jakimś dziwnym tworem. Nawet biedy Adrian nie wytrzymuje powoli mojego użalania się nad sobą. Nie chce już się użalać.


Kolejny deszczowy dzień który spędzam na dworcu lekko przeskakując z nogi na nogę czekając na Adriana.  W uszach lekko słychać jedną z piosenek Wallego Lopeza, którą cicho podśpiewuje. Nagle czuje czyjeś ręce oplatające mnie w pasie. Z mocno pobudzonym sercem odwracam się w kierunku mojego ‘prześladowcy’

-Adi jeszcze raz mnie tak przestraszysz to podetnę i te kaprawe tętnice łyżką.- powiedziałam tuląc się do mocno wyperfumowanej piersi przyjaciela – Tęskniłam- dopowiadam

-Nie widzieliśmy się zaledwie dwa tygodnie -  odpowiada co ja kwituje mocniejszym pociągnięciem nosem.

-Znów śpiewasz? – pyta, moje serce zaczyna bić mocniej. Kiwam przecząco głową-  Dlaczego? – kolejne pytanie. Kolejny ból.

- Wiesz, że już nie potrafię- wróciliśmy do domu. Więcej nie poruszaliśmy tematu mojego fałszowania. Nie potrafiłam, albo może nie chciałam już by ktoś słyszał jak śpiewam.  Nie robiłam tego najlepiej, ale wtedy czułam się, że moja osoba coś jeszcze znaczy na tym marnym świecie. Czułam się zauważalna. To takie inne. Proste. Dziwne.  Znów siedzieliśmy na rozklekotanej kanapie sącząc powolnie zimną już herbatę z domieszka babcinego soku malinowego.

-Pójdziesz jutro ze mną po gitarę? Moja stara już do niczego się nie nadaje.- Kurdę jak nie ulec temu spojrzeniu. Jak ?

-Adrian, proszę. Rozmawialiśmy już na ten temat- tak bardzo chce się wykręcić. Nie śpiewam już przez 3 lata. Udawało mi się dobrze. Nie chciałam wracać, to tej niezagojonej jeszcze sprawy.

-Nie proszę Cię żebyś znów śpiewała. Po prostu idź ze mną po gitarę – po przemyśleniu i szybkim przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw zdecydowałam, że pójdę z nim po instrument.

-Dobrze- dodałam na co otrzymałam szybki ale zdecydowany uścisk od przyjaciela. Zrobiło mi się cieplej na sercu. Następnego dnia już od 45 minut zastanawialiśmy się z przyjacielem nad wyborem gitary. Padło na elektryczną z tymi wszystkimi przetwornicami i innymi urządzeniami. Wracaliśmy przez park.

-Adi spróbujemy ? – zapytałam

-Kurdę Łucja nie zrozum mnie źle, ale jesteś dla mnie jak młodsza siostrzyczka. Nie patrzę na Ciebie w ten sposób- kiedy zorientowałam się, że on zrozumiał moje pytanie jako chęć zagajenia związku to się mylił. Nie kochałam go. Znaczy nie kochałam go jako faceta, kochałam go jako przyjaciela.

-Miałam na myśli, że chce teraz zaśpiewać. Dziś przed tymi ludźmi, a Ty będziesz grał. –powiedziałam z pewnością w głosie. W oczach przyjaciela zauważyłam zdziwienie.

-Na pewno tego chcesz? –zapytał

-Jak nic innego na świecie. Masz 15 minut na rozstawienie i podłączeni tych wszystkich bzdetów ja idę do domu się przebrać. – po upływie kwadransa kroczyłam alejką w czarnych skórzanych rurkach wysokich czerwonych szpilkach i czarny top z ćwiekami kończący się zaraz za piersiami. Mocny rockowy makijaż. Nie byłam sobą. Byłam kimś innym.

-Jejku Łuki to Ty?

- Adi a jak myślisz. Znasz chwyty do Titanium ? Tylko, że na rockową wersję. Pamiętasz tak jak zawsze?

-Jasne- i tak po chwili cały park słyszał jak drę mordę. Jak publicznie wyrywam sobie wnętrzności. Jak śpiewam. Było idealnie. Kilka razy nie wyszło czysto. Kilka osób stało i słuchało jak śpiewam. Gdy skończyłam z sąsiedniej alejki usłyszałam klaskanie. Odwróciłam się to był Wojtek. Momentalnie znalazłam się koło niego. Adrenalina buzowała przeokropnie.


-Miałeś racje, jesteś moim przekleństwem Wojtek. Ale też jesteś jedną z najbardziej kłamliwych osób jakie poznałam. Jesteś skurwysynem Wojtek i dzierżysz w dłoni moje serce, a krew spływa Ci między palcami. – powiedziałam to co leżało mi gdzieś w głębi serca przez ostatnie tygodnie. Odwróciłam się i poszłam do przyjaciela.

______

Gdzieś tam w głębi mnie podoba mi się ostatni 'myślnik' czyli słowa Łucji do Wojtka.  A Wam ?

Rozdział spóźniony, miał ukazać się wczoraj, ale kompletnie zapomniałam.

NOWYBLOGNOWYBLOGNOWYBLOGNOWYBLOGNOWYBLOG --> ZAPRASZAM i tam pozostawcie jakiś znak

Oczywiście było mi miło czytając tyle komentarzy i chciałabym widzieć tyle samo, albo i więcej pod tym postem.

Jeśli chcecie poczytać inne moje trzepy zapraszam KUBIAK/KOSOK/

Masz do mnie pytanie? ASK

TERAZ Z INNEJ MAŃKI

Kto wygra mecz? Oczywiście, że Polacy. Kto będzie najlepszym środkowym? Oczywiście, że Piotrek. I MVP też dla Piotrka.

Pozdrawiam Anka

czwartek, 12 września 2013

2


Naiwność druga.




Bogactwo. Czym ono jest? Czy są różne rodzaje bogactwa? Czy jest bogactwo duszy, lub bogactwo ciała lub bogactwo nabyte? Myślę, że jest. Jest wiele form każdej z przyziemnych rzeczy. Mimo, iż dwójka ludzi która w wyniku jednej z upojnych nocy mnie spłodziła, zwanych rodzicami mają bogactwo nabyte, którego dorobili się zarzynając własną tożsamość w oczach dziecka, to ja nie jestem bogata pod względem duszy czy ciała. Cała rodzina wmawia mi, że jestem piękna, ja tak o sobie powiedzieć nie mogę. Jestem zwykłą przeciętną, obojętną dziewczyną.

Pogrążona w silnym śnie niczym w niedźwiedzim uścisku budzę się nagle wystraszona dźwiękiem telefonu. Spoglądam na zegarek, który mówi mi, że czas podnieść zwłoki, bo uczelnia na mnie czekać nie będzie. Wstaje z ciepłego i nawołującego mnie do powrotu w swoje skromne progi materaca, naciągam na nogi kapcie w misie i wolnym krokiem idę w kierunku kuchni, by tam ożywić swoje ciało czarną, gorzką kofeiną.

Kroczę poprzez wiosenną pluchę w kierunku uczelni, na której los dał mi studiować medycynę. Zawsze marzyłam o tym, bym mogła komuś podarować w pewien sposób drugą szanse, na życie, na siebie, na spełnienie i medycyna mi w tym pomoże.  W uszach dudni jedna z piosenek ‘starej’ Chylińskiej. Po kilku dobrych minutach marszu wchodzę do gmachu szkoły. Gdy widzę tylu uśmiechniętych ludzi pochłoniętych rozmową lub innymi rzeczami już mam dość. Na samym wstępie. Marzę tylko o tym, aby schować się w mim malutkim azylu zwanym mieszkaniem. Pierwsze wykłady ciągną się niemiłosiernie. Po 3 godzinach moje płuca nie wytrzymują. Wychodzę. Siadam na murku. Wkładam w uszy potwornie niewygodne słuchawki, grzebie w pokaźnej torbie szukając ukojenia. Gdy je znajduje momentalnie podpalam, a wokół mnie tworzy się chmara szarego i drapiącego po gardle małe dzieci dymu.  Nagle czuje, że moje wargi łączą się, a miętowego papierosa ktoś wciera w brudny miejski chodnik.

-Powiedziałem Ci już raz, że masz się nie truć- to On. Miał racje, że się jeszcze spotkamy, lecz nie wiedziałam, że to spotkanie nadejdzie tak szybko.  Spojrzałam na jego zatroskane tęczówki i zrobiło mi się jakoś tak cieplej na sercu.

-Kim jesteś, że mówisz mi co mam robić?!- zapytałam, a może nawet i krzyknęłam. Z jednej strony chce, żeby ten chłopak przy mnie był cały czas, mimo iż go nie znam, a z drugiej strony chcę dalej cieszyć się moją samotnością.

-Kim jestem? –zapytał, a moją odpowiedzią było nikłe skinienie głowy- Jestem Twoim przekleństwem–  teraz się troszeczkę przestraszyłam jednak musiałam udawać twardą i niedostępną. Chłopak chyba zauważył, że przez moje ciało przeszedł dreszcz niepewności. – Lecz nie musisz się mnie bać- dodał, niby miałam odetchnąć z ulgą? Nie wiem, ale jakaś siła ciągnęła mnie do niego jak ćmy lgną do ciepłego blasku ognia tlącego się w balsamicznej świecy o zapachu lawendy. Nadal nic nie mówiłam, wpatrywałam się w jego twarz, chcąc zapamiętać ją jeszcze lepiej niż podczas naszego ostatniego spotkania. – Jestem Wojtek – mówi. Wyciąga do mnie pokaźną dłoń. Zeskakuje z murku. Jego dłoń lekko drga jakby obawiał się, że ja swojej nie wyciągnę.

-Łucja-mówię i wstępuje we mnie jakiś demon. Okrutna moc której nie mogę się sprzeciwić. Zamiast wyciągnąć dłoń do chłopaka i lekko ją uścisnąć to ja tonę w jego wielkich i muskularnych ramionach. Widać, że jest zdziwiony moim czynem, nie twierdzę, że ja nim zdziwiona nie jestem. Nigdy się tak nie zachowywałam. Trwamy w uścisku, słyszę jak napawa się zapachem moich włosów. Czuje jak jego klatka piersiowa pokaźnie się unosi. Ja natomiast zaciągam się zapachem jego perfum.

-Nie pal więcej, proszę Cię- oznajmia jakbyśmy znali się od wieków i jakby to co mówił było oczywiste na świecie.

-Nie chce być samotna- dodaje cicho modląc się, aby jego zmysł słuchu tego nie wychwycił.

-Już nigdy nie będziesz, obiecuje-  po tych słowach obręcz, zwana jego ramionami oplatająca moje wątłe ciało lekko się zacieśnia, dodając mi otuchy. Trwaliśmy chwilę w tym uścisku, a chwila ta była idealna.  Niepowtarzalna. Nieprzewidywalna.  Moment ten przerwał dźwięk mojego telefonu informujący mnie o nowej wiadomości. Odskoczyliśmy gwałtownie od siebie. Zrobiło się, no właśnie jak?

-Pójdziesz dziś ze mną na kawę?- pyta z nadzieją w głosie, a ja pragnę krzyczeć, że nie musi pytać, że jest to oczywista sprawa, że pójdę z nim wszędzie, nawet w ogień.

-Dziś nie mogę, idę na mecz- mówię, a w myślach karcę siebie samą.  Przecież mecz nie jest najważniejszy mogę raz odpuścić, przecież i tak nie interesują mnie durne potyczki siatkarzy, chodzę tam ze względu na Adriana. To pewnie on napisał, do mnie że już przyjechał.

-Mecz, rozumiem. W takim razie do zobaczenia, Łucjo- powiedział i odszedł w stronę parku by po chwili już do końca zniknąć mi z pola widzenia.

-Do widzenia Wojtku- dodałam prawie szepcząc.

Siedzę wraz z Adrianem w ciasnej i zatłoczonej kuchni mojej kawalerki popijając zimną pepsi z cytryną rozmawiając najzwyczajniej o życiu. Nic mu nie wspominam o spotkaniu w parku z chłopakiem który odmieni moje samotne życie. Po upływie 60 krótkich minut, wstaje z czerwonego krzesła i udaje się w kierunku sypialni, by tam z szafy wyciągnąć wyprasowaną koszulkę z numerem 6 na piersi i z nazwiskiem ‘Kłos’ na plecach. Siedzę znudzona wpatrując się w pomarańczowe pole boiska. Podnoszę wzrok i nagle moje tęczówki odnajdują Jego. Jakim cudem? On jest siatkarzem? Muszę wyjść. Muszę uciec. Muszę zapomnieć.

-Adrian, ja, ja muszę iść do domu. Ja… Przepraszam- mówię, gwałtownie wstaje i udaję się w kierunku drzwi zostawiając przyjaciela w osłupieniu. Przemierzając schodki co dwa jestem już na hollu, który pokonuje z zastraszającą prędkością. Mocnym pchnięciem otwieram masywne drzwi, które umożliwiają mi szybką ucieczkę do domu. Chłodne powietrze bije mnie po twarzy tak mocno niczym bokser swoją ringową ofiarę.

- Nie wiedziałem, że masz chłopaka- jednak nie wyszłam niepostrzeżenie. Staje. Serce bije jak oszalałe, a łzy płyną wartko jak Wisła gdy wpływa do zimnego, słonego morza.

-Bo nie mam.- odpowiadam zgodnie z prawdą nadal się nie odwracając swojego ciała w kierunku siatkarza.

- Nie wiem czemu, ale jesteś dla mnie ważna- te słowa huczą w mojej głowie niczym donośny dźwięk dzwonu Zygmunta w Krakowskim Kościele.

-Nie jestem ważna dla nikogo- spuszczam głowę, powodując, że kolejna fala słonych kropli wydostaje się na czubki moich znoszonych już czarnych balerin.

- Spotkaj się ze mną- mówi z pewnością w głosie na co nikle się uśmiecham.

-Jutro. W parku, tam gdzie mnie widziałeś po raz pierwszy. Na tej samej ławce będę czekać o 18. Jeśli nie przyjdziesz, zrozumiem. Nikt nie przychodził. Nigdy- podchodzę do niego – Masz mecz. Powinieneś już iść. Powodzenia- chcę odejść, gdy łapie mnie za rękę muska policzek i odchodzi. Znów patrzę na oddalającą się ode mnie postać. Powoli idę do domu. Wchodzę do mieszkania. Siadam na kanapie. W błogiej ciszy napawając się samotności czekam na przyjaciela. A tak dokładnie czekam na jutrzejszy dzień. Na jutrzejszy wieczór w Jego towarzystwie.



Przyszłość: Wybaczę i wybaczać będę, bo kocham Go najbardziej na świecie. Nie pojęte było by dla mnie jeszcze kilka tygodni temu, że jestem w stanie tak mocno kogoś pokochać.

____
Jeśli nie będzie komentarzy, to zawieszę chyba te blogi, bo ja już nie wiem, czy ktoś to czyta. Wiem, że rozdziały, to chłam.

Cieszą mnie komentarze wyrażające więcej niż 'Świetny. Zapraszam do siebie'



Zapraszam : KOSA/DZIK/JEDNO

KOMENTUJCIE. NAWET NAJMNIEJSZY ZNAK, ALE ZOSTAWCIE.

Pozdrawiam Anka



czwartek, 5 września 2013

1



Naiwność pierwsza.



Chce być silna. Znaczy, to chyba jest dziwne, ale przez te wszystkie lata mam dość bycia osobą która jeśli jest do czegoś potrzebna to jest fajna. Chce być lubiana za siebie, za osobowość, charyzmę najprawdopodobniej nieposiadaną, za charakter jakże do dupy.  Teraz wiem, że należy z góry olać ciepłym moczem z dziesiątego piętra takie osoby które pamiętają jak coś chcą. Zawsze byłam samotnikiem, wiec poradzę sobie też z tym do końca mych dni. Jeszcze nie tak dawno chciałam skończyć ze swoim marnym i nic nie znaczącym życiem. Mam kochających rodziców. Aż zanadto kochających. Gdy byłam w okresie szkoły średniej żyłam nie w domu, a w złotej klatce. Byłam również niewolnikiem w swoim własnym ciele. Robiłam to co chciała mama. Robiłam to co chciał tata i byłam książkowo szczęśliwa. Książkowo idealna.  Odkąd zaczęłam być samotnikiem zaprzyjaźnił się ze mną pewien nałóg potocznie zwany tytoniem. Chwila bez uczucia rozrywających się płuc to nie chwila. Ten moment w którym zaciągasz się ostrym szarym dymem jest dla mnie czymś niewyobrażalnie pięknym.  Dzięki tym małym białym cudeńkom chodź na chwilę mogę się odstresować.  Siedząc przy małym, drewnianym kuchennym blacie, na skrzypiącym czerwonym krześle niemal z zamkniętymi oczami szukam dłonią błądząc po stole kwadratowego pudełka z cygaretkami, gdy już je odnajduje jestem w pewien sposób spełniona, lecz gdy moje piwne źrenice przenoszą się w głąb wcześniej wymienionego pudełka czuje się jak poziom ciśnienia gwałtownie podskakuje ku górze. Moim przekleństwem okazała się pusta paczka, więc nie pozostało mi nic innego niż ubranie się i udanie ku sklepowi całodobowemu i nabyciu miętowych L&M. W momencie posiadania papierosów jestem już niemal szczęśliwa. Do przebycia mam jeszcze park, który dziś wyjątkowo kusi mnie swoją orzeźwiającą prostotą. Nowe lampki przy ławkach które niemal proszą o to by na chwile przystanąć, usiąść i odetchnąć. Tak też więc robię. Siadam na zielonej ławce, podkurczając nogi pod brodę wyciągam z niebieskiej torby szlugi i zapalniczkę jedną ręką odwijając folijkę z paczki, biorę do ust moje wybawienie i po podpaleniu zaciągam się dymem z którym mi tak dobrze. Przymykam oczy, które nagle robią się ciężkie. Nawet nie czuje, gdy ktoś się do mnie dosiada.

-Nie truj się- słyszę nagle głos dobiegający z mojej lewej strony, lecz nic sobie z tego nie robię. Pewnie nie jest do mnie-  Nie ignoruj mnie- dodał po raz kolejny, otworzyłam ociężałe powieki i widzę przed sobą chyba złudzenie, bo nie prawdą jest to, że dosiadł się do mnie chłopak, którego mogłabym tylko wyśnić.

- Jestem dorosła. Wiem co czuje i co czynie. Trucie siebie i innych to moja specjalność- nie chciałam zabrzmieć jak rozkapryszona gówniara. W sumie chciałam tylko spokoju, który został bezpardonowo zakłócony bez mojej zgody.

-Dorosła może jesteś, ale widać tylko rocznikowo.- o nie kolego, nie będziemy się tak bawić. Nie będziesz mnie obrażał. Nie teraz kiedy zaczynam żyć na nowo

-Wiesz co? Pieprz się- powiedziałam zebrałam szybko manatki i wstałam

-Jeszcze się spotkamy- dodał z tym uśmiechem. No właśnie przez ten jego uśmiech dostałam tylko dreszczy na ciele. A może to przez zimno, nie zabrałam z domu kurtki.

-Wątpię- dodałam i po kilku szybszych krokach znalazłam się w domu. Ciepłym domu. Domu w którym nikt ani nic mnie nie kontroluje. Gdzie jestem wolna jak ptak.
Siadam na rozklekotanej beżowej kanapie w ‘ala’ salonie,  w ręku dzierżąc kubek z mocno przesłodzoną herbatą. Naprzeciw ległym mnie stole leży laptop z którego wychodzi wirtualne połączenie do najlepszego przyjaciela. Adrian- chłopak który przez przypadek odmienił moje życie.  Może to dziwne, ale On – wysoki blondyn ze zmierzwioną czupryną i wielgaśnymi błękitnymi oczyma odmienił mój świat. Adi był jedną z popularniejszych osób w naszym liceum. Miał każdą dziewczynę którą chciał. Nawet nie wiem, dlaczego chce się ze mną przyjaźnić, bo przecież jestem zerem. W pierwszej klasie, gdy za oknem słońce grało pierwsze skrzypce biegałam po parku, jak to mam w zwyczaju i wtedy zauważyłam przyjaciela, który został dotkliwie pobity. Nie wiedziałam wtedy, że ofiarą przemocy jest TEN chłopak z mojej szkoły. Podbiegłam do niego, tak szybko niczym najlepszy sprinter w biegu na 100 metrów. Pomogłam mu i tak od słowa do słowa zaczęła się nasza przyjaźń.
Po chwili chłopak odbiera ze znacznym uśmiechem na ustach.

-Cześć ślicznotko- mówi. Moje serce już jest cieplejsze, zostało otulone ciepłym wełnianym szalikiem słów.

-Siedzi za mną jakaś dziewczyna do której mówisz ?- zapytałam, a odpowiedzią na moje pytanie był dorodny męski śmiech.

-Oj Łuki, Łuki-  nienawidzę jak tak do mnie mówi, ale tylko jego nie chce zabić, gdy to słyszę. – Co jest. Co się stało?- czy on zawsze musi czytać, ze mnie jak z otwartej księgi.

-Nic. Życie mnie boli- odpowiedziałam beznamiętnie.

-Boże jak Ty pierdolisz. – jego mina jednogłośnie wskazywała na to, iż zaczyna się denerwować.

-No, ale Adi taka prawda, jakbym teraz odeszła nikt by nie płakał, no chyba, że tylko Ty i moi powaleni rodzice- odpowiedziałam ze smutkiem w głosie

-Znów musimy wracać do tego tematu. Wiesz, że go nie lubię. Nie odeszłabyś, bo ja na to nie pozwolę. Za wielką role odgrywasz w moim życiu, rozumiesz malutka? – łzy w oczach przyjaciela to coś pięknego, a zarazem strasznego.

-Kocham Cię Adrianku wiesz? – na co odpowiedział skinieniem głowy i nikłym uśmiechem

-Wiesz co mi się dziś przytrafiło?- no niby skąd ma wiedzieć, nie czekając na jego odpowiedź zaczęłam wyrzucać słowa niczym automat do gier wielkiemu szczęśliwemu zwycięscy który trafił trzy wiśnie pod rząd- No siedzę sobie w mojej ekskluzywnej rezydencji no i – i nagle musiał mi się wtrącić w słowo

- Do rzeczy Lilka, do rzeczy- moje oczy nagle zrobiły się mniejsze niż wcześniej. Dobra nie będę go zabijać, niech zna moją łaskę.

- No i spostrzegłam, że mi się szlugi skończyły, no to ubrałam się i migusiem  pognałam do nocnego. Tam nabyłam moje wybawienie. No i wiesz, koło mojego domu park jest, no to mi w dzieciństwie mówili, żeby żyć na dobrych zasadach z przyrodą, to mówię sobie przysiądę na moment, usiadłam na ławce i uprzedzam Cię nie była świeżo malowana, tyłek mam czysty. No i klapłam na tej ławce i odpaliłam szlunia, a tu jakiś typek się do mnie dosiada i z mordą do mnie ‘ czemu pale’ i takie tam. No słuchaj jak się zdenerwowałam, co to mój chłopak jest czy coś?

- Lilka, osobiście wiesz o tym, że również nie jestem za tym, że palisz. Wiesz robisz się strasznie zrzędliwa. Chłopak pewnie był miły. Spodobałaś się mu, chciał zagadać, a Ty znając życie się na niego wydarłaś i zrobiłaś z siebie panią ochach. Mam racje ?

- No masz- kurde, on zawsze musi mieć racje. Przymknęłam oczy, gdyż dziwnie mnie piekły i wtedy zauważyłam coś dziwnego. Moja podświadomość mi to pokazała, otóż widziałam tego chłopaka z parku. Każdy najdrobniejszy milimetr jego twarzy. Jego uśmiech, gdy mówił ‘do zobaczenia’.  Gęste i grube brązowe włosy. Dzioby na buzi i te ogniki w oczach. Powiem, że przystojny z niego młodzieniec, jakby to powiedziała babcia Janina. Dzieję się ze mną coś bardzo dziwnego. Coś co chciałabym rozwiać.


Przyszłość: Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak mocno Cię pokocham. Nie wiedziałam również, jak mocno mnie zranisz, a zarazem uczynisz najszczęśliwszą.


_______

Umieram, codziennie po 10 godzin w szkole plus zajęcia dodatkowe. 
Nie mam już życia towarzyskiego.


KOMENTUJCIE TO NIE BOLI.

ANKIETA Z BOKU. Odpowiedz na nią proszę..

Następny za tydzień? To od WAS zależy i od waszego komentowania.



ZADAJ MI PYTANIE NA ASK!



Pozdrawiam Anka